BRO !

Dziś misja zbierania prob została ostatecznie i z powodzeniem zakończona!!

Punkty M45 oraz M47 nie chciały dać się pokonać... Płątały psikusy do samego końca... tym razem wysiadł mi zupełnie GPS... Ale nie ze mna takie zagrywki! byłam tu już po raz czwarty i pamiętałam gdzie należy zebrać błoto! :) więc zebrałam je mimo uporczywych piskusów tych feralnych punktów...
Ha, nie dałam się :)

Irv się chyba też ucieszył :)

teraz mogę już spokojnie z całym zebranym pieczołowiecie błotem zacząć harce w laboratorium...
może jakiś błotny frankenstein mi wyjdzie? albo uda mi się stworzyć golema?
któż to wie?

podsumować ostatnie dni zbieractwa mogę tylko jednym, pięknym szkockim słowem...
BRO - czyli świetnie :)

a na dokładkę wraz z Irvem jedziemy dziś do Dave - mojego profesora na kolację:)
mieszka w niewielkiej rybackiej mieścince zwanej Crail... z malowniczymi skalistymi wybrzeżami i dużą ilością kwiatów i zieleni wszelakiej... i oczywiście z tymi słodkimi kamiennymi domkami... wstępujemy też oczywiście do lokalnego Pubu na pinta piwka lokalnego - całkiem smacznego, ale ja swój przydział w końcu rozlewam na trzy pokale...chłopaki sa szybsi i bardziej wprawieni w spijaniu pinta piwa :)

jade do domku - od jutra zaczyna się ostra walka z czasem i z odczynnikami chemicznymi... oj, będzie się działo... muszę, po prostu muszę zdążyć przed wyjazdem... został mi tydzień...

Od jutra też zostaję w zakładzie sama - wszyscy wyjeżdżają na wakacje lub inne takie fanaberie...
No pięknie...
jakoś będę musiała sobie dać radę i nie wysadzić wszystkiego w powietrze...

o, szczęście będzie mi potrzebne w tym wszystkim... jak do tej pory było zmienne... okazało się że moich próbek które mają jechać do Polski w formalinie nie dam rady wysłać - koszta są tak ogromne, że przekraczają wszelkie normy pojmowania rzeczywistości... wymóg jest taki, że jeśli jest jedna paczka z chemikaliami jak formalina, to objętość tegoż płynu nie może przeraczać 1 litra... a mnie się tych litrów uzbierało ponad 8... wysyłanie 9 paczek to koszt ponad tysiąca funtów... niedorzeczność? to tylko Wielka Brytania... :)
koniec końców ułożyłam plan awaryjny następujący: próbki jadą ze mną do Londynu, gdzie odbiera mnie mój nieśmiertelny opiekuńczy Pietrek i stamtąd jakimś lądowym kurierem za około 30 funtów bez problemu to wysyłamy. Nieźle? różnica to dość istotna jest... o dwa rzędy wielkości...

no nic...

wracając z Irvem od Dave dowiaduję się trochę o tutejszej mgle...Nie est to taka zwyczajna mgła jak mi się wydawało... mówi się na nią HAAR i nie jest nikt w stanie przewidzieć kiedy nadejdzie... przychodzi zawsze cichcem od oceanu... spowija okolicę w mlecznym uścisku i równie szybko jak przyszła może odejść lub też może dniami zalegać pomiędzy uliczkami i polami okolicznymi... taka trochę magiczna ta opowieść Irva, ale on w końcu z krwi i kości jest szkotem znad Tay Bay... :) więc takie opowieści są dla niego czymś zupełnie powszednim...

dziś jest czysto ale czy jutro też tak będzie? czy haar przyjdzie odwiedzić St.Andrews? tego nie wie nikt - aż do ostatniej chwili :)

Zdjęcia (18)

Komentarze (2)