Wybudzenie się w ciemnym pokoju Beryl nie było proste o tak wczesnej porze jak 7 rano… wieczorem obejrzałyśmy film bardzo dziwny i nie do końca jeszcze wiem czy mi się podobał „Science of Dreams” … dziwny, francuski :) miałam po nim dziwne sny…
Ale jakoś dałam radę się zwlec z materaca, wziąć prysznic i doturlać się z oboma plecakami na sobie do instytutu. Wypełniłyśmy z Beccy formularze finansowe za ten pobyt i szcześliwie Beccy wpakowała mnie do autobusu do Dundee…
Tu wylądowałam godzinę przed pociągiem, zakupiłam sobie dzięki Beccy i jej drobniakom herbatę – oczywiście z mlekiem:) i popracowałam na lapku. Okazało się że w pociągu dziś odwołano wszystkie rezerwacje – pewnie jakaś awaria systemu i siadało się gdzie popadnie. No cóż – nawet w Anglii potrafi coś zawieźć:) ale dostałam niemal swoje miejsce – naprzeciw wpisanego w mój blankiet rezerwacyjny fotel przy stoliku tyłem do kierunku jazdy. Te 6 godzin drogi minęło szybko… popracowałam, pogadałam na komunikatorach, powysyłałam trochę maili… jednym słowem robiłam dość pożyteczne rzeczy.
Do Kings Cross dotarłam punktualnie. Spotkałam się z moją nieśmiertelną londyńską gospodynią czyli Kasią i pojechałyśmy jak zwykle do nich do domku… Pietrek przygotował pyszną kolację i chyba po drugiej poszliśmy spać. Nawet pranie zrobiłam!! I do rana nawet wyschło !! no, na 99% :)
Najdramatyczniejszym momentem była próba zabukowania noclegów w obiecująco wyglądającym hotelu Mayan (noclegi już o 10USD, więc taniocha!) z szałasów takich palmowych czy tam słomianych…
Wiedząc, że docieram jutro, czyli 13tego wbilam datę „13 listopad” a tu mi wywala – data z przeszłości!!! No to się ugotowałam w sekundy … sprawdzam na lapku kalendarz wywala mi że jest 13, czyli dzień mojego wylotu!... o Chryste Panie…. Kiedy i jakim cudem przegapiłam jeden dzień?... no przecież tak pieczołowicie je liczyłam… po pierwszym oderzeniu w łeb jak obuchem biorę się w garść… pytam znajomych na gg i siedzących obok mnie podróżnych… „jaki dziś dzień: 12 czy 13?’ na szczęście dla mnie uzyskuje odpowiedzi „dwunasty”… uff… to jednak nie jest ze mną tak najgorzej!... Więc jednak wszystko dobrze… jeszcze z adrenaliną krążącą radośnie w żyłach oddycham spokojniej i biorę się dalej za robotę… kolejne kilka stron doktoratu jest poprawionych…