Geoblog.pl    keyla    Podróże    Matros po Svalbardzku    W pełnym słońcu
Zwiń mapę
2010
11
cze

W pełnym słońcu

 
Norwegia
Norwegia, Longyearbyen
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2798 km
 

Przesiadka w Oslo poszła w sumie bezstresowo. Nic wielkiego się nie wydarzyło już później, a samolot do LYR wyleciał zgodnie z planem. Zaczynam się zastanawiać czy ze mną się cos złego nie stało – wszystko idzie mi jakoś tak sprawnie i bezproblemowo… :)

Kołowanie po pasie, nagle przyspieszenie i ten moment na który zawsze czekam tak samo podekscytowana – moment, w którym odrywamy się od ziemi i czuje się tą niesamowitą nicość pod sobą, nicość do której nie przywykliśmy i to pierwsze wrażenie zawieszenia które potem niestety mija okłamywane tym co widzimy…uwielbiam to uczucie tuż przed momentem, w którym błędnik doprowadza do porządku postrzeganie rzeczywistości… :)

W samolocie dość szybko odnajduje mnie wzrokiem siedząca dwa miejsca dalej dziewczyna. Szybko się przedstawiamy sobie i rozmowa zaczyna się toczyć tak, jakby przerwana została zaledwie godzinę dwie temu… Ilona właśnie sprowadza się do Longier i chętnie rozmawia i znajomych i nieznajomych polakach w rejonie. Do towarzystwa dołącza się Andrzej. Po chwili we trójkę toniemy w rozmowach o fotografii i sprzęcie, wyciągamy nasze foto zabawki i zastanawiamy się czy chmury pozwolą na ujęcia na jakie wszyscy liczymy…

Po ponad dwóch godzinach nasze prośby zostają wysłuchane. Spomiędzy gęstej otuliny watowatych chmur wychylają się nieśmiało pierwsze ośnieżone szczyty… jak przebiśniegi na wiosnę delikatnie wystawiają na słońce swoje stoki grzejąc się i rozświetlając w promieniach.
Zapiera mi dech. Jak zawsze. Jakbym była tu pierwszy raz. W głębi budzi się cichutkie westchnienie „dom…” Tak, w pewnym sensie to jest dla mnie dom. Miejsce magiczne, trochę mój prywatny umiłowany koniec świata. Dziki, nagi, pusty, surowy i niedostępny… Pełen wspomnień, smutków, radości, zimna i bezsenności. Szaleństwo fotograficzne ogarnia pół samolotu. Wszyscy jak w matni biegają z kąta w kąt, od okna do okna wymijając się, przepraszając, uśmiechając porozumiewawczo i czasem wymieniając obiektywami. Jakoś dziwnie akurat moje pół samolotu tak się zachowuje. Do amoku oprócz naszej trójki dołączyła się jeszcze ekipa czechów oraz gość który ma żonę polkę i starał się ze mną rozmawiać po polsku. Trochę zrozumiałam, trochę nie ale i tak jest wesoło! Przez mikrofony powtarzają po raz kolejny ze podchodzimy do lądowania i że trzeba siadać na miejsce i zapiąć pasy. Bezskutecznie, Rozpasanie nie do ogarnięcia. Dopiero gdy już naprawdę jesteśmy nisko opamiętanie nadchodzi i jakoś się ogarniamy. Niestety dyskusje nie ustają i wszyscy wiercą się i wykręcają w siedzeniach byle tylko nie przerwać zaczętego tematu. Wątków jest kilka, każdy osobno, tworząc lekki zgiełk. Obsługa załamuje lekko ręce a mu jak dzieci nie potrafimy nawet na moment się uspokoić. Jakoś tak wyszło… w końcu wylądowaliśmy i wysiadamy hurtem. Zagadani idziemy gdzieś tamtaradej i obsługa lotniska w kubraczkach zawraca nas do wyjścia. Nie zauważyliśmy jakoś go:)
W holu od razu odnajduję się ze Zwierzem i padamy sobie w objęcia. Nie widzieliśmy się jakiś miesiąc a ostatnie dni przed wypłynięciem spędzaliśmy wspólnie szykując Czerwoną Taksówkę do wyjścia. Widać, że rejs i oddalenie od cywilizacji dobrze mu zrobiły. Uśmiechnięty, spokojny i zrelaksowany. Takiego go znam. I takiego lubię. Mam nadzieję, że stan ten utrzyma mu się jeszcze przez co najmniej miesiąc. Inaczej znów wrócę do pomysłu obcinania głowy i sikania komisyjnego do korpusu:)

Longier – najbrzydsze miasto. A ja znów w nim jestem i znów cieszę się że je widzę. Wiem, że ono jest początkiem i końcem mojej tegorocznej przygody arktycznej. I w związku z tym nawet zaczynam postrzegać je jako coraz ładniejsze… a jeszcze przecież nic nie piłam! :)
Eltanka jak Eltanka – nic się nie zmieniła.
Przyglądam się szczytom gór skąpanym w pełnym słońcu. Jest północ. Równo. Śnieg rozległym płaszczem pokrywa to, co wystaje ponad lodową pokrywę. Tu naprawdę nadal panuje zima… Przed oczami staje mi widok fiordu z lodu ptaka – zlodzony, zapakowany i absolutnie niedostępny. Tu człowiek musi czuć pokorę wobec natury, tak często jest wobec niej bezsilny…uzależniony od jej kaprysów i nastrojów. Wdycham zimne, arktyczne powietrze. Dobrze jest czuć chłód rozchodzący się po płucach. Dobrze jest znów tu być. Tak po prostu.

Spacer po nocnym mieście kończymy o 4 nad ranem. Idziemy spać. Pora już na to, choć ogłupiały od słońca organizm ma na ten temat inne zdanie. Tu tak szybko zaciera się różnica między porą dzienną i nocną… pewnie zaprzestanę niebawem pisania na temat godzin czy dotyczą pierwszej czy drugiej połowy doby bo po pierwsze sama się w tym pogubię a pozatym nie tylko ja wówczas będę miała tego typu kłopoty – ci co to przeczytają również, hihihi…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (28)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
BPE
BPE - 2010-06-16 22:14
aaaauuuuuuu....ja też chcę do tych cudownych klimatów !!!
 
mirka66
mirka66 - 2010-06-16 22:17
Brrrrrrrrrrrrrr,zimno.Ale pieknie.
 
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017