Wstaliśmy około trzeciej. Obudziłam się dwie godziny wcześniej i najpierw cichcem leżałam a później postanowiłam dokończyć obrabianie zdjęć z przylotu. Im więcej uda się zrobić na bieżąco tym mnie roboty na później. Zakupy w pozamykanych już w większości sklepach (sobotnie popołudnie) nie wypadły najowocniej ale krytyczne produkty udało się kupić. Telefon nienaładowany odcina mnie od świata cywilizowanego. I chyba mi z tym dobrze. Szkoda tylko, że nie mam jak bliskim dać znać, że już jestem i dotarłam… Może innym razem. Ostatecznie wysyłam smsy z tutejszego Taksówkowego służbowego telefonu. I już mam sumienie spokojniejsze! Po zasłużonym prysznicu czas na odbicie i wymarsz wgłąb Isfjordu i odwiedzenie miejsca zwanego Pyramiden, czyli Piramidy. Po niedługim czasie docieramy pod toż miasto i już z daleka widać, że do niego nie wejdziemy. Pak lodowy zatarasował przejście. Dokładnie i definitywnie. Kilkukrotne próby staranowania w zdawałoby się słabszych miejscach kończą się fiaskiem. Z daleka szyderczo szczerzy zęby szkielet foki. Osamotniony na lodzie. W płucach gra mi zimne, polarne powietrze, a ja siedzę z kubkiem herbaty oparta wygodnie i uśmiecham się do siebie. Tęskniłam za tymi miejscami, tęskniłam jak cholera i teraz w końcu znów tu jestem. W żyłach pulsuje mi szczęście…
Radość z tego, że widzę to surowe piękno skał, lodu i pustki wypełniającej każdy zakamarek moich zmysłów… Alczyki i fulmary umykają pospiesznie a my znów suniemy wzdłuż linii lodu. Może gdzieś uda się znaleźć jakieś przejście?? Jak mucha co próbuje się przez szybę wydostać… odbijamy się od tego lodu raz po raz. W końcu trzeba dać za wygraną – w końcu jesteśmy ciut mądrzejsi niż muchy… :) postaramy się jeszcze tu wrócić… Może lód się rozwieje lub rozpęka?... zawracamy i dynamiczne planowanie idzie w ruch – obieramy kierunek na Skansbuktę. Tam na pewno da się wejść. I tej wersji będziemy się trzymać.
Jest wpół do czwartej. Reszta grupy, czyli Piotr, Michał i Zosia (załoganci od Bodo) szykują sobie obiad. Ja zjadłam go o dziesiątej, wiec teraz tylko herbatka i moje ukochane czekoladowe ciasteczka z dziurką, czyli „Łakotki”… jadam je tylko na specjalne okazje związane z pewnymi kilkoma specyficznymi dniami w życiu każdej kobiety, dniami powtarzającymi się cyklicznie co miesiąc…. Taaa… szczerze mówiąc to czuję się słabo i wypluto… boli mnie brzuch i nie chce mi się ruszać… jest wspaniale ale czy mogę już iść spać??? …