Geoblog.pl    keyla    Podróże    Pożegnanie lata    Mauzoleum niestety
Zwiń mapę
2013
16
paź

Mauzoleum niestety

 
Włochy
Włochy, Bassano del Grappa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1074 km
 
Z tym snem to nie do końca było tak jak planowaliśmy. Wyciągnęłam skrzypce i zaczęłam sobie trochę grać. Było całkiem sympatycznie i wesoło. Dość szybko dźwięk rozniósł się po polu namiotowym i odbijając się od góry, w drodze powrotnej dostarczył nam pięć sztuk kolejnych słuchaczy, z których jeden na dodatek tańczył. Sztuki były marki niemieckiej i przyszły z Beherovką oraz w workiem pełnym puszek z piwem. Wszelakim. Sztuki były też bardzo przyjazne i wesołe oraz pozytywnie do świata i muzyki na żywo nastawione. Były też paralotniarzami. I niech nikt nie pyta jak to się stało że na cztery gardła tymże niemieckim sztukom w pewnym momencie śpiewaliśmy do wtóru łkających skrzypiec piosenki partyzanckie i żołnierskie, czy też wręcz jadąc mocno po bandzie – o powstaniu warszawskim. Ale niemieckie sztuki i tak się cieszyły (chyba nie byli do końca świadomi o czym tak pięknie im śpiewamy). Zatem w objęcia snu zapadłam (nie wiem jak reszta) z lekkim opóźnieniem, bo dopiero około północy. Pobudka o ósmej rano. Żaden problem, bo wyspana. Idę pod prysznic mając nadzieję, że ciepła woda nie będzie tylko złudnym marzeniem. Początkowo nie jest to tak oczywiste, ale po dłuższej chwili z góry w końcu leci zbawienny gorąc. Potem już tylko dobudzić chłopaków, śniadanko i czas na zbiórkę i wymarsz. Ale zanim to następuje spotykam jednego z „naszych” Niemców – Horta – i dyskutujemy o planach na dziś. Okazuje się, że to co pięknie wygląda nie zawsze takie jest. W sumie bezchmurnie, ale… na stacji meteo na Cima Grappa zanotowano dziś wiatr o prędkości 70 km/h. Nie chce mi się w to wierzyć, ale niestety – z północnych kierunków dotarła do nas niespodziewanie bora. Pieprzona, przez nikogo nie zapraszana bora… Co prawda pizgało powyżej 2000m, ale co nam z tego? Nie da się wykręcić a nawet jeśli na starcie cicho, to zaraz przed nim tworzy się rotor… do niczego taka robota… Mówiąc grzecznie i oględnie. Postanawiamy ze startowiska lotniowego, na które pojechaliśmy kontrolnie (a chłopaki skończyli na kluchach), ruszyć jednak na Cimę. Może prognozy się nie sprawdzają? Docieramy i tak jak na wszystkich innych startowiskach – pusto. Nie mamy aż takiej odwagi, żeby startować. Skoro nikt z lokalnych, no i nikt w ogóle nawet na startowisko nie przyjechał, to znaczy że jednak się nie da. Podjeżdżamy pod Monument i zabawiamy się w klasycznych turystów. A co! Monument upamiętnia krwawą rzeź Austriaków na Włochach, która rozegrała się podczas trwania Pierwszej Wojny Światowej. Sporo zakamarków w podziemiach – mokrych i zimnych okrutnie, prowadzących dokładnie do nikąd… Potem budynek główny mauzoleum – gdzie Dżeju wygłosił orędzie do narodu, a reszta towarzystwa salutowała mu z należnym dla geriatrii szacunkiem. Miejsce zniewalało widokami. Na północnym horyzoncie bielały śniegiem szczyty wysokich Alp. Przed nimi falowały i piętrzyły się wieloplanowo niższe partie gór. Wszystko przyozdobione urokliwymi dolinkami, ostrymi urwiskami lub błękitnymi oczkami wodnymi. Do pełni piękna jesień już wymalowała większość drzew liściastych pięknymi barwami złota, czerwieni i żółci. Nad nami czysty błękit, a na przedpolu mgliste opary oraz miotane wprzód a potem w tył pierzaste cumulusy. Rozrywane i niszczone w zawrotnym tempie. Oglądam ten spektakl zniszczenia z niemym zachwytem. Chociaż nie chciałabym być teraz tam w powietrzu. Zdecydowanie rola turysty w tej chwili bardziej mi odpowiada. Dżeju kilka razy dostaje zadyszki i ataku gruźliczego kaszlu, ale rzężąc wycharczał do nas „to nic takiego, nic mi nie będzie”… Tia… Dziś jakoś nad wyraz spokojnie dzień mijał. Jedynie kucharz w barze przy startowisku lotniowym pomylił się i podał nie to co było zamówione, ale chłopaki nie grymasili No i do tego Pavulon został ukąszony niemal śmiertelnie przez osę – i ja jako ratowniczka pobiegłam do kucharza poprosić o cebulę mieszanką włosko-hiszpańsko-angielską (trzeba ćwiczyć przecież!) i o dziwo dostałam to o co prosiłam – co niewątpliwie uratowało mu, no może nie życie, ale na pewno samopoczucie na resztę tego wspaniałego dnia. Zwiedzając dużo myślałam o prognozach pogody i o pogodzie samej w sobie. Patrzyłam na niebo, na niszczone tak okrutnie chmury, na szarzejącą mgłę inwersji pod nami, na wszystko co się działo dookoła. I tak bardzo chciałam rozumieć więcej. Wiedzieć i umieć podejmować dobre decyzje… żeby nie musieć pytać innych, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Rozmowa z Hortem (naszym Niemcem) nauczyła mnie jednego – mimo, że była krótką dyskusją przed budynkiem biura i łazienek. Powiedział, że jest tchórzem. Zdziwiła mnie taka otwartość, ale z zaciekawieniem słuchałam dalej. Samoświadomość człowieka, że jest tchórzem i głośne przyznanie się do tego jest moim zdaniem aktem odwagi. Hort powiedział, że ma za sobą ponad 2500 startów. I nigdy nie miał wypadku. Właśnie dlatego, że jest tchórzem, czy może raczej bardzo ostrożnym człowiekiem, zostawiającym sobie szeroki margines bezpieczeństwa. I chodząc kilka godzin później po mauzoleum, próbując lepiej zrozumieć co dzieje się na niebie i na stokach góry przed nami, wracałam myślą do słów Horta. Podobała mi się jego szczerość i jego podejście do latania. Doszłam też do wniosku, że po części chyba jestem do niego podobna. Nie lubię za bardzo podejmowania ryzykownych decyzji i ostrożnie podchodzę do warunków do latania. Czasem się sama na siebie złoszczę o to, ale generalnie staram się nie iść za stadem bez przemyślenia. Może to poprowadzi mnie dłuższą drogą do lepszego latania, ale mam nadzieję, że za to bezpieczniejszą. Rozmyślania moje już w drodze powrotnej przerywa widok glajta w powietrzu. Okazuje się, że teraz po południu daje się odstartować z dolnego startowiska. Dostajemy skrzydeł i odpalamy ze szkolnego startowiska. Dawno już tak szybko nie byłam gotowa do startu. Wiem, że to tylko zlot, ale po całym nielotnym dniu tylko staje się „aż”… i uśmiech i tak gości na mojej twarzy. Odpalam – okazuje się, że z małym krawacikiem na prawym stabilku. Próbuję delikatnie wyszarpnąć linkę, ale powoduje to stratę wysokości, więc olewam sprawę. Niespodziewanie w jednym miejscu stoku znajduję niewielkie noszenia i odzyskawszy kilka metrów znów ponawiam usunięcie krawata. Bez kłopotu. Staram się nie pracować sterówkami, tylko zakręcać balansem ciała. Da mi to możliwość zostania w powietrzu kilka chwil dłużej. Słońce, przebijające się przez szarą mgłę inwersji, już dość niskie, złociło wszystko i całej tej chwili dodawało niesamowitej oprawy. Magii. Zachwycona odkręcałam raz za razem, żeby popatrzyć na cud zniżającego się do stoku góry złotego słońca. Rozpraszającego się w drobinkach wody zawieszonych w powietrzu. Piękno. W końcu niestety nadchodzi czas planowania się do lądowania. Wytracam wysokość na początku lądowiska i planuję się do lądowania. W stosunku do zaplanowanego miejsca, mylę się o kilkanaście metrów. Tu nie ma to znaczenia – na małej dzikiej polanie może mi bardzo pokrzyżować szyki. Ale ostatecznie ląduję bardzo blisko miejsca, do którego przyjedzie Dżeju. Składamy się z Misiem i Pavulonem i jazda na kolację. Znów kuskus z leczem i zielonym groszkiem oraz herbata z miodem i cytryną. Jest mi zimno. Siedzę teraz zawinięta w bluzę termoaktywną, polar, bluzę oraz softszela i nadal mi zimno Chyba czas na zakopanie się w śpiwór. Tym razem skeczu z papugą nie będzie… Dobrej nocy…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (74)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
Ze Non
Ze Non - 2013-10-17 01:09
od "szkolnego" w prawo nad Tornata 7,ta z krzyzem...tam zawste cos znajdziesz do podparcia skrzydelka, to moje ulubione miejsce, to cale zachodnie urwisko...:D
 
Ze Non
Ze Non - 2013-10-17 01:11
...a do monumentu jeszcze nie dotarlem...ani droga powietrzna...:/
 
BPE
BPE - 2013-10-17 09:41
ha,ha....przypomniało mi się jak na dworcu w Berlinie zadedykowaliśmy znajomym Niemcom "nie będzie Niemiec pluł nam w twarz"...........cieszyli się, a Słowak skręcał się ze śmiechu..........
szkoda, ze z latania nici........tak bywa
 
keyla
keyla - 2013-10-18 00:16
Ze, dzięki za podpowiedzi :)
BPE - heh, to chyba wogóle zabawne że można im takie piosenki śpiewać a one się im podobają :D
 
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017