Jechaliśmy długo, niemal na koniec świata. Każdy prowadził po trochu. Ja całe 30 minut, po czym Paweł, ochrzczony w międzyczasie Pawulonem stwierdził, że ponieważ mam dobry aparat to lepiej żebym robiła zdjęcia a nie marnowała oko i sprzęt fotograficzny na prowadzenie gdy jedziemy przez przełęcz Brennera. Taka jest wersja oficjalna, a o nieoficjalnej mówić nie będziemy. Planując wyjazd byliśmy pewni że wczesnym ranem dotrzemy. Wyjeżdżając z Gdańska oszacowaliśmy to już na przedpołudnie. W trakcie jazdy czas ten wydłużał się niemiłosiernie. Dżej w każdej pozycji w której próbował podrzemać po 5 minutach finalizował to krótkim „Kurwa, z tej pozycji też nic nie będzie…” W końcu, mimo iż wydawało się, że docieramy już na antypody południowe, oczom naszym ukazała się wspaniała tabliczka „Semonzo”. Oto jesteśmy. Pogoda jaka jest każdy widzi. Chmury gęste, czasem przez nie lekko przebija się złotawo słońce. Jest inaczej niż być miało. Ale nie grymasimy. Ponieważ Misiu i Pawulon zrobili sobie imprezkę na tylnym siedzeniu – żeby nie było to sprostuję – pili różne napoje ogólnie uznawane za wyskokowe, wykupili sobie kartę do latania od jutra. Dżeju ponieważ już mu się nie chce – nie dziwota skoro całą drogę testował coraz bardziej wymyślne pozycje, zahaczając o kwiat lotosu i kilka propozycji z podręcznika orgiami. Miejsce na namiotowisku wybrane – najbardziej w kącie żeby nie wystraszyć pozostałych mieszkańców. Zatem kierunek startowisko. Rozkładam się i wyczekując na moment, w którym troszkę wiatr się rozkręcił i odpaliłam. Poszło nawet bez problemu i mimo początkowego buczenia potem jakieś zerka a nawet troszkę na plusik. I tak nie liczę na wiele, ale dobrze, że chociaż tyle się udało i chociaż zlot będzie! Lądowanie przyjemne i bezproblemowe w niemal bezwietrzu. Cudownie. Spakowanie, dotarcie na namiotowisko i już jest robi się szarawo. Co najmniej dziesięć razy zmienialiśmy miejsce, gdzie planowaliśmy się rozbić zanim ostatecznie wróciliśmy do miejsca wybranego na samym początku. Myśleć mi się dziś już nie chce. Zatem górnolotnych przemyśleń dziś zabraknie. Ale jutro postaram się poprawić… Po kolacji czas na chwilę rozmów a potem w śnie zanurzyć się spokojnie… wyciągając się wedle życzenia na macie… Mam nadzieję, że tym razem wszyscy się wyśpią a nie tylko ja. Doceniam po raz kolejny samą siebie. Z moim gabarytami wysypiam się zawsze i wszędzie…