Geoblog.pl    keyla    Podróże    Pożegnanie lata    Wyjazdu początek długo oczekiwany
Zwiń mapę
2013
14
paź

Wyjazdu początek długo oczekiwany

 
Polska
Polska, Gdańsk
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Prolog

Wychynął cichcem i przemknął do toalety. Cisza… Świetlówka brzęczała natrętnie – jedyny dźwięk docierający do uszu. Za kontuarem kolejny dźwięk – ciche pochrapywanie. Przygarbił się i bezszelestnie, w samych skarpetkach, wyminął kontuar. W końcu dotarł do upragnionych drzwi z napisem „WC”. Złapał za klamkę. Drzwi naprzeciwko, uchylone lekko, zdradzały, że i tam nastał czas poobiedniej drzemki. Dobrze, bardzo dobrze… Kliknięcie klamki odbiło się echem od ścian długiego korytarza. Zamarł w bezruchu. Zza kontuaru dobiegło ciche westchnienie. Wstrzymał oddech nasłuchując. Za daleko już posunął się w swoich działaniach, żeby teraz to zaprzepaścić. Na szczęście nadal rozlegała się spokojna wczesnopopołudniowa cisza… Wszedł i cicho zamknął za sobą drzwi. Odetchnął. Spod piżamy wyciągnął zawiniątko przymocowane dotąd plastrem do brzucha. Podarte w pasy prześcieradło, związane supłami. Musi się udać! Okno – wybrane wcześniej ze względu na brak krat - poddało się bez oporu i otworzyło, tym razem bezszelestnie. Diabli, drugie piętro. Parter dość wysoki. Ale na ile wystarczy prowizorycznej liny? Nie miał pewności. Ale i tak to zrobi! Skoczy najwyżej modląc się żeby nie było zbyt wysoko. Przywiązał prześcieradło do ramy okiennej i spojrzał w dół. Nie zostało aż tak wiele wysokości bez prześcieradła. Jak będzie miał szczęście to może najwyżej złamie kostkę lub nadgarstek – zależy jak upadnie. Poprawił przymocowane do pleców – też na plastry – woreczki z lekarstwami. Był może szalony ale nie głupi! Bez tych cholernych tabletek nie da przecież rady. Dwa głębokie wdechy i wspiął się parapet. W momencie, gdy przechylał się na drugą stronę, ktoś za pukał do drzwi. Do cholery, nie mógł zaczekać?... „Zajęte!” – odkrzyknął, ale natręt zapukał ponownie. „Sraczkę mam, mówię, że zajęte” – zawołał ponownie, a w głosie jego dało się wyczuć podenerwowanie. Nacisk na klamkę zirytował go ostatecznie i nie wdając się w dyskusje po prostu zlazł po swojej linie na dół. Wisząc na rękach dostał zadyszki. To z nerwów, oczywiście. Miał dwa metry do ziemi. Uda się! Puścił się, a szpitalne wdzianko podfrunęło zadziornie do góry odsłaniając nagie pośladki, kilka wenflonów i plastrów wszelakich na ciebie zbiega. Z hukiem łupnął w asfalt, ale szczęśliwie nic się nie stało. Złapał oddech i wstał. Ha! Udało się! Otrzepał się z pyłu nieświeżego asfaltu. Wyrwał resztę rurek dyndających z ciała, z rąk i z klatki piersiowej. Niektóre przyklejone plastrami kończyły się tylko czujnikiem. Inne, zakończone igłami znaczyły teraz szpitalną piżamę małymi czerwonymi kropkami. Nie dbał o to. Odkleił – także przymocowany plastrami – telefon z łydki. Spojrzał w górę. Twarz kolegi pacjenta patrzyła na niego ciekawie, ale w pełnej zrozumienia ciszy. Wspaniale, kurwa, wspaniale! Wybrał numer i czekał na połączenie. „Kasia? Mam już wypis. Zaraz jadę do domu”. Ruszył przed siebie z uśmiechem… Oto nadchodził dzień na który długo czekał...


Dzień wyjazdu

Czekałam w domu, spakowana i wyczekująca. Tak długo czekałam na wyjazd! W końcu dziś mamy jechać! Ja i Trzej Muszkieterowie – Misiu, Paweł i Dżeju. Misiu – asertywny typ cichego wesołka, Paweł – nie latał jeszcze za granicą, mimo, że lata długo, oraz Dżeju – dopiero co dziś wychodzący ze szpitala, z rehabilitacji po zabiegu. No, ciekawa może z nas zbieranina, ale trzymam za nas kciuki! Na pewno będzie dobrze! Dzwoni telefon. „Kasia? Mam już wypis. Zaraz jadę do domu” słyszę głos Dżeja. No to ja też ruszam. Wsiadam do mojego auta wypakowanego po brzegi i jadę do mechanika, gdzie zostawiam wehikuł. Zajeżdża Dżeju swoim autem. Wsiadam i pytam jak wyniki testu wydolności przed wypisaniem. Dżeju – w szpitalnym fartuszku… Yyyhmmm… Nie pytam. Widzę w jego oczach, że mam nie pytać. Jedziemy pakować go zanim przyjedzie Paweł. W końcu po kąpielach w wannie, pakowaniu się, piciu kaw i napojów wszelakich, przesegregowaniu zyliardów tabletek różnych kształtów i rozmiarów, ruszamy. Na Wejherowo. Dojechaliśmy po czasie, który normalnie pozwoliłby nam dojechać do Słupska, ale nadal jesteśmy dobrej myśli. Misiu dosiada się, upychamy kolanami niemieszczące się bagaże, grą w kości losujemy co zostaje pod domem Misia. Ostatecznie przecież na pewno nie wszystko nam jest potrzebne. Docieramy do ekskluzywnych delikatesów „Biedronka”, w których chłopaki postanawiają zrobić zakupy. Przy kasie Paweł wszczyna burdę, rzucając zakupionymi towarami w pobliską ścianę. W końcu pani daje mu wymarzoną zniżkę, a nawet dopłaca. Kierownik dodaje jeszcze 4-pak piwa, żeby tylko sobie już poszedł. Klienci wychodzą przestraszeni a my, w dobrych nastrojach z zapasami na wyjazd, które dostaliśmy w darowizny od wejherowskiego punktu rzeczonych delikatesów ekskluzywnych. Część zapasów dowiązana linką ciągnie się za naszym samochodem – no nie mieszcząc się nigdzie już przecież! A zupki chińskie i tak mogą być rozdrobnione. Ruszamy z hukiem, hałasem i obrzucani kamieniami przez tutejsze dzieci. Ech, ten lokalny koloryt… Ciemność nocy, która już pochłonęła miasto, pozwoliła nam szybko zniknąć na horyzoncie. Oto wyruszamy! Przed nami 1500km drogi. Ciekawe co czeka nas za kolejnym zakrętem... Bo jak śpiewał Gintrowski… „coś być musi do cholery za zakrętem!” …
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
BPE
BPE - 2013-10-16 11:45
o.......jak ten syn marnotrawny 9albo raczej córka) ....pojawiła się nasza Keyla na blogu - super !!!!
 
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017