Geoblog.pl    keyla    Podróże    Lotne Karpaty    O tym jak zagospodarować czas po mega-zlocie w piękny przelotowy dzień
Zwiń mapę
2015
11
sie

O tym jak zagospodarować czas po mega-zlocie w piękny przelotowy dzień

 
Ukraina
Ukraina, Pilipets
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 803 km
 
Późny wyjazd czyli około południa poskutkował tym, że ciężarówka tym razem owszem była, ale jeszcze godzinę czekaliśmy na innych pasażerów. Startowisko zatem było nasze dopiero około czternastej. Inne skrzydła już dawno w powietrzu. Ponieważ wiatr wiał i z południa i z zachodu, chwilę jeszcze zajęło nam zdecydowanie się skąd startować. Wynikiem tego niezbyt miłego zbiegu okoliczności zaliczyłam zarówno ja jak i Madmax przedłużonego zlota w dniu, w którym miał być mega warun… Jeszcze kilka dni temu byłabym sfrustrowana. Tupałabym ze złości i szlochała rzewnie. Dziś nawet mi się z tego chce śmiać. Nie ma wielkich dramatów rozgrywających się wewnątrz mnie z powodu tego niefortunnego wypadku. Jutro przecież też jest dzień i może jutro się uda. A dziś? Dziś zatem jest czas na spacer do wodospadu, zwiedzenie okolicy choć trochę i zrobienie prania. Odwiedzamy zatem osławiony wodospad „Shypit”, robiący za niezłą atrakcję turystyczną. Połowa suwenirów stąd jest właśnie z tym wodospadzikiem. Nie mogę powiedzieć, żeby był brzydki. Jest klimatyczny i skały łupkowe dodają mu z całą pewnością uroku. Otoczony przepięknymi lasami mieszanymi, porastającymi zbocza wąwozu. Za wodospadem meandruje niewielki górski potok, wpadający kilkanaście kilometrów dalej do rzeki Ripinki. Jest tu pięknie. Ale i tak trochę tęsknie spoglądam w niebo w międzyczasie. Tak przelotnie… Jak pięknie byłoby tam być – w górze. Zaraz jednak wracam do rzeczywistości Przecież wycieczka po okolicy ma też wiele plusów! Po obowiązkowej sesji fotograficznej przy wodospadzie czas odnaleźć sławną na całą Europę wioskę hippisów. Po niedługim spacerze przez las docieramy na miejsce. Madmax pokazuje mi z barwnymi opowieściami gdzie dokładnie lądował wczoraj. Jestem z niego dumna, bo miejsce wcale przyjazne i łatwe nie jest. Madmax odnajduje znajomego już teraz hippisa, który wczoraj dzielnie asystował mu zaraz po wylądowaniu na całą resztę czasu spędzonego w tym miejscu. Dziś siadamy z nim przy ognisku, wraz z jego innymi „tutejszymi” znajomymi. Popijamy z metalowego kubka pyszną herbatę ziołową, składającą się głównie z wywaru z gałązek jagód, tymianku, mięty i kilku innych przyjemnie pachnących ziół. Herbata jest delikatna w smaku i doskonale gasi pragnienie. Rozmawiamy o historii tego miejsca o ludziach, którzy tu przyjeżdżają. Od 1993 roku, od kiedy pierwszy raz dotarli tu hippisi, a miejsce było jeszcze całkiem dzikie, tak bardzo upodobali sobie właśnie ta pochyłą polanę, że od ponad dwudziestu lat przyjeżdżają tu niemal na całe lato. Niektórzy na tydzień, dwa inni na dwa miesiące. Jeszcze inni jak tylko wiosna już pozwoli aż do jesieni. Nie wiem z czego się utrzymują. Ale to nie moja sprawa. Ważne, że żyją zgodnie sami ze sobą. Hippisi, którzy się tu osiedlają na czas ciepły to nie tylko Ukraińcy, ale zapaleńcy z całej Europy. Zadziwiające, że akurat tu, na maleńkiej polanie Zakarpacia, pośród całkowicie niczego. Na polanie jest też krzyż. Postawiony dla zmarłej rok temu hippiski, która dostała udaru od słońca i najnormalniej i najsmutniej w świecie zasnęła i już się nie obudziła. Jej ozdoby i jej wachlarz malowany w czerwone kwiaty zatknięte są i przymocowane do krzyża. Symbolicznie i tragicznie. Dopijamy herbatkę i czas wracać. Przede mną jeszcze pranie. Wracając rozmyślam o różnicach i podobieństwie języków naszych. I o tym, że czasem łatwiej a czasem trudniej się z kimś porozumieć. Z hippisami szło gładko. My po polsku, oni po ukraińsku. Bez większych kłopotów jakoś udawało się prowadzić spokojną i wielowątkową rozmowę. Ale czasem, z niektórymi nie w ząb nie ma szans na porozumienie. W skrajnych przypadkach nawet gestykulacja nie pomaga. Nie wiem jak to działa. Pewnie mają dialekty i odmiany jak i u nas, w Polsce. Ważna zapewne jest też chęć zrozumienia.

Już z przyzwyczajenia idziemy do baru. Ja jak zwykle biorę bulion grzybowy, czyli hrybną poliewkę. Do tego młode ziemniaczki z masełkiem. Pyszne. Po obiadokolacji zaplanowane pranie. Może na jutro coś będzie suche? Oby…

Zbyszek miał dziś operację. Laparoskopowo usuwali mu ten cholerny kamień. Półprzytomny zadzwonił nawet, dać znać że przeżył i że jednak będzie trzeba do Polski wracać. No popatrz panie... co za pech... Kamień był wielkości pestki od śliwki. Dla nas może i spory. Tu na Ukrainie lekarze prychnęli lekko i powiedzieli, że takimi drobiazgami to rzadko się zajmują. Fakt, U nich medycyna trochę leży. To znaczy dokładnie sami specjaliści ponoć świetni - co potwierdził Zbyszek. Sprzęt specjalistyczny nawet też jest. Ale zanim ukraiński pacjent dowie się o swojej przypadłości i trafi z nią do specjalisty, to jego kamień nie jest już jak pestka, ale jak cała wiśnia cz wręcz brzoskwinia. Czasem niestety kończy się to usunięciem nerki, która poorana przez kryształy kamienia obumiera. Smutne. Ale może i tu kiedyś się to zmieni? Akurat jest to jedna z tych rzeczy, która mogła by się poprawić...

Na koniec kilka słów o tutejszym jedzeniu. Jest głównie mięsne, tłuste i bardzo syte. Na śniadanie dostajemy każdorazowo coś jak mały obiad, Musi być takie, żeby wystarczyło na większość dnia. Mogą to być naleśniki, albo racuchy, albo kasza gryczana z sosem, czasem omlet. Do tego herbata albo kompot i oczywiście kromki pysznego tutejszego chleba, masło i ser żółty. Czasem pojawiają się na dokładkę zup mleczne. Nie udaje mi się nigdy zjeść wszystkiego. Jakbyśmy byli drwalami albo innymi ciężko pracującymi fizycznie ludźmi. Jak proszę o coś bez mięsa, albo mówię, że jestem wegetarianką, to patrzą na mnie jak na kosmitę albo osobę chorą na umyśle. Ale potem okazuje się zawsze że mają bogactwo całe warzyw, potraw mącznych, jajecznych lub serowych. Ciekawostką była dla mnie kasza kukurydziana z bryndzą. Zupełnie obcy mi smak. Ale przyjemny i pasujący mojemu podniebieniu. Oczywiście wszędzie dostać można kwas chlebowy. W tak wielu odmianach i smakach, że aż mnie zdumiewa taka różnorodność. Jest pyszny – znacznie lepszy niż w Polsce można w sklepie kupić. Najsmaczniejsze oczywiście są te prosto z nalewaka. Za to piwo jest dość wodniste i miałkie w smaku. Może dlatego królują tu czeskie i słowackie browary?

Ale dość o jedzeniu. Czas spać i śnić o lataniu, skoro rzeczywistość na to nie pozwala.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (26)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
BPE
BPE - 2015-08-12 23:34
widzę, że pasja latania zawładnęła Tobą całkowicie ....... to fantastycznie - mieć pasję i ją realizować ............. opisy przeczytam w wolnej chwili na spokojnie (bo bardzo lubię Twoje opowieści), teraz wróciłam z wyprawy i próbuję to wszystko jakoś na nowo ogarnąć :-)
 
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017