Wyruszamy spokojnie i bez nerwów... późnym porankiem;)
Założenie wyjazdu: "zero planu"
wiemy ze mamy przez te kilka dni się dobrze bawić i improwizować;)
więc nie zaglądamy do mapy tylko jedziemy na wyczucie...Mijamy jakieś małe wioski i kombinujemy jak pojechać żeby dotrzeć do Czech;)
po kilku kółeczkach w końcu się udaje! snujemy się niespiesznie, zatrzymujemy gdzieś "tam" na obiadek...mała miła mieścinka i przytulna knajpka... spędzamy tam sporo czasu...oczuwiście Smażony Syr z Hranolkami, tatarską Omacką i zeleną Oblohą ;)
ach ci Czesi;)
Przemo patrzył chciwie na piwo...
no dobrze - jeśli się zgodzisz to ja poprowadzę auto dalej a ty się napij...
Dasz je jedno Pivo? ano dam se ;)
a dasz se jeszcze jedno pivo? ano dam...
w między czasie zrobiło się ciemno.
No i coż? ano nic - wsiadamy spokojnie do auta...uczę się co gdzie jest...
hmm - jeden mały mankamencik: przysunięte maksymalnie siedzenie i tak jest za daleko i nie sięgam pedałów...co za dramat!!! i co teraz? jakoś poradzimy! biorę śpiwór i opieram się o niego, dzięki czemu siedzę płyciej i dosięgam spokojnie wszędzie ;) i gites! no to ruszamy!
problemem jest jedynie inny układ skrzyni biegów, przez co chcąc cofnąć jadę o dziwo do przodu... Jakoś się przestawię ;)
I tak sobie spokojnie jedziemy gdzieś przez góry i lasy...aż wjeżdżamy w mgłę gęstą jak mleko...
powolutku przemieszczamy się szukając już miejsca na nocleg. Wiadomo, że śpimy w aucie... w końcu się udaje
teraz czas na grzańca! no i dupa... maszynka do gotowania wogóle nie chce działać. Ale jak to? jest zupełnie nowa... ani razu w terenie... piekło szatani...
mamy świeczki do podgrzewaczy...przerabiamy maszynkę tak, aby włożyć w nią wkład (to spora kombinacja logistyczna była!!!), stawiamy na tym kubek z grzańcem...i pozostaje tyko czekać...
po godzinie jest ciepławy...
niecierpliwie przy mocno zaawansowanej dyskusji na różne życiowe tematy rozpijamy kubeczek... i w końcu olewamy podgrzewanie...na zimno też jest smaczny ;)
dyskusje, dyskusje... długo w noc... ;)