Zaczynamy zwiedzanie...
zaczynają się pierwsze kłopoty...
nie żebym narzekała, ale wolałabym jak najszybciej zmykać z miasta...
ale państwo nowożeństwo ma inne plany ... ot, dopasuję się - oczywiście i bez szemrania ;)
tylko czemu nagle tak istotne stały się sklepy z pamiątkami, sklepy w ogóle?...
a na dodatek komuś sie nagle przypomniało po dotarciu do Szkocji że nie lubi gór...?...
hem hem... będzie dobrze... jakoś... oj, po prosu będzie ;)
słyszę pierwsze dźwięki dud... oj, rwie się serce i uszy puchną...
u nas stoją panowie z akordeonami... tu stoją panowie w kiltach (nie są to spódniczki jak się błędnie u nas myśli) i grają sobie na dudach (nie są to kobzy jak się u nas błędnie myśli) i wypełniają cała przestrzeń dźwiękiem...
rewelacja...