Po odwiedzeniu miliona cudownych miejsc i sprawdzeniu, że Nessi nie chce nam się pokazać, po spacerach wśród wrzosowisk, gonieniu dodziarza przez las i bagna (napiszę o tym, obiecuję) i innych przygodach, zawitaliśmy na Wyspę Nieba...
Do tej pory sądziliśmy, że szkockie muszki są natrętne, wszędobylskie i jest ich niezliczona ilość...do tej pory sądziliśmy, że zdążyliśmy już jakoś się do nich przyzwyczaić... Do tej pory... auu!...
teraz wiemy, że szkockie muszki są po stokroć bardziej natrętne, włażą dosłownie w każdy możliwy zakątek ciała kąsając wściekle i że jest ich po tysiąckroć więcej niż sądziliśmy...teraz wiemy, że nie da się do nich przyzwyczaić, chyba żeby zastosować stary szkocki sposób...natrzeć się porządnie ... szkocką ... od wewnątrz ... ;) Lokalsi zapewniają, że skutkuje ;)
Tu sprawdziliśmy kolejną legendę - ichnią kaszankę, którą szumnie nazywają Haggis i mają święto na jej cześć i długą, Odę do tego tam...
no cóż...każdy ma swoje "zakrętki"...
Rano Szymon (pan młody i kierowca w jednym) wygląda jakby ciężko przechodził ospę...
uciekamy, bo chyba dostał uczulenia od tych drańskich Midgisów...