Przygód było sporo...
dotarliśmy do parku narodowego Soomaa, znaleźliśmy miejsce gdzie miał być Priit ... i okazało się, że go tam nie ma... już nie pracuje jako strażnik leśny ... ponoć gdzieś w Joesuu (które minęliśmy pks-em pół dnia temu) bywa... ot, dramat...
postanawiamy się wrócić i zapytać - w końcu Joesuu to tylko stary PGR, więc może ktoś coś nam powie ciekawego ??
wychodzimy na drogę i widzimy auto..zatrzymaliśmy - na leśnej drodze ;) pan nas podrzuci oczywiście do Joesuu...
a co my są i skąd...po co i dlaczego... "Priit? ja znam Pritta! on z moim synem pracuje! zawiozę was do niego!" ;)
ot, i historia ;)
podjechaliśmy pod jakąś ruderę... w środku tego PGR-u... wychodzi chłop jak niedźwiedź - blond niedźwiedź... z nagim torsem i budzącą podziw sylwetką... uderzył się w pierś i zawołał: "Ja jestem Priit" ... z niepewnym uśmiechem wyjaśniłam że przyjeżdżamy z pozdrowieniami od naszych wspólnych przyjaciół i czekałam co będzie... no i było...
radość, siedzenie nocami i rozmowy, dyskusje, opowiadania... zakaz wydawania przez nas pieniędzy, wciskanie nam gotówki, map, poznawanie z cala społecznością PGR-u, wśród której wzbudziliśmy nie lada sensację... częstowanie na s wyrobami domowymi różnych mieszkańców...zanoszenie dla nas ławeczki nad rzekę aby wygodniej nam było się kąpać...wspomnę delikatnie, że rzeczoną ławeczkę wcześniej wykopano czy też wyrwano z jakiegoś miejsca w mieścinie i przytachano dzielnie nad wodę...DLA NAS...
były też "kanoe matkas" czyli wycieczki spływy kanadyjka rzekami Navesti i Parnu...
byli też przyjaciele Pritta i Netti którzy stawali się naszymi przyjaciółmi...
była też pewna sauna, która właśnie została ukończona i trzeba było ją zainaugurować...pięknieśmy to uczynili... pływanie w zimnej rzece od torfowisk o północy w blasku księżyca i gwiazd...nago... a potem kolejna dawka gorąca...a potem pyszna kolacja na dachu...
były też pewne rowery które nam użyczono i na których przemierzaliśmy Soomę...
na koniec była też praca...pomagaliśmy Prittowi i Netti: mieszkaliśmy z nimi i z nimi trudziliśmy... ta rudera to było dawne przedszkole...które syn naszego kierowcy postanowił zamienić na motel... Priit miał za zadanie dokonać tego cudu... więc demontowaliśmy stare łóżeczka, sprzątaliśmy stare zakurzone i zepsute zabawki porzucone i samotne, demontowaliśmy podłogi i zamiataliśmy... jednym słowem doprowadzaliśmy pomieszczenia do stanu gotowości remontowej...
A w międzyczasie pokochaliśmy Pritta i Netti jak rodzinę - z wzajemnością i nie mogliśmy się zebrać w drogę powrotną...
z trzech zaplanowanych dni zrobiło się osiem...
Postanowiliśmy wrócić autobusem aż do Litwy do Renatki - tak będzie bezpieczniej wspominając problemy na Łotwie...
No i w końcu, nieubłaganie nadszedł czas wyjazdu...
to tak jakby ktoś oderwał kawałek serca i kazał jechać dalej bez niego. I zrobiłam to z chęcią, wklejając w puste miejsce kawałek serca Priita i Netti...
Do zobaczenia, Przyjaciele...na pewno się jeszcze spotkamy... na pewno...