UDAŁO SIĘ po emocjonującym locie, którego końcówka była pełna zachwytów, wzruszeń i gapienia się na to co za oknem… Hindukusz z lotu ptaka zapiera dech w piersiach…nawet teraz, pisząc o tym czuję niesamowite poruszenie wewnątrz… tyle piękna skoncentrowane w jednym miejscu. A jakby z czystej dumy nad samym sobą Afganistan przywitał mnie cudowną grą świateł i cieni, promieni słonecznych tańczących pomiędzy ciemnymi chmurami, muskających i rozświetlających stoki gór…kołyszących je delikatnie w żółtych jedwabiach zachodzącego słońca…
Sama do końca nie wiem czego oczekiwałam… tuż przed wylądowaniem rozlało się przede mną normalne, jedynie pozbawione drapaczy chmur miasto… Z gwarem i samochodami, ludźmi spieszącymi do swoich spraw… Czułam poruszenie związane z dotarciem do tak odległego dla większości naszego społeczeństwa miejsca, o którym słyszymy tylko w radiu czy telewizji. I niestety – najczęściej słyszymy tylko złe rzeczy. Bo po co pisać czy mówić i sprawach codziennych i zwykłych? Przecież tyle bardziej emocjonujące jest opisać zamach, wybuch, potyczkę jakąś… łatwiej pisać gdy COŚ się dzieje… a potem taka „polityka” pokutuje pukaniem się w głowę gdy ktoś jedzie do Afganistanu… „Gdzie?”, „Zwariowałaś?”, „Nie ma mowy!”, „Ty chyba na głowę upadłaś!”, „Przecież tam wojna, terroryści i śmierć tylko!” … tak, dokładnie takie reakcje byłam zanotowałam gdy mówiłam że mam szansę trafić właśnie tu, gdzie jednak trafiłam. I mimo przerażenia lekkiego napędzanego medialnym szumem i sensacjami… wysiadłam i jakoś nikt mi głowy nie urwał, kamieniem nie dostałam, nie zostałam porwana ani nie pożarł mnie smok… wiem, może ciut przesadzam, ale… tak łatwo wyrobić i ugruntować sobie opinie na jakiś temat czy o jakimś państwie (tu czytaj: o Afganistanie), gdy tak na prawdę opierać się tylko o ułamek prawdy i wiedzy… tak łatwo wydać osąd… i miejscach, ludziach, wydarzeniach… Nie twierdzę, że w Afganistanie jest zupełny luz i nic złego się nie dzieje. Owszem, wiadomo, że nadal wojna czkawką odbija się i w mentalności ludzkiej i w wydarzeniach które tu mają miejsce. Ludzie nie są ani tak serdeczni ani szczerzy, ich kultura jest mocno sfatygowana i „wypaczona” w naszym pojmowaniu zarówno tą wojną jak i wytycznymi religijnymi. Ale właśnie po części dlatego chciałam tu się znaleźć. Nadarzyła się całkiem niespodziewana możliwość. Tylko i aż tydzień w tym oderwanym od rzeczywistości kraju. „Tydzień na Marsie”…
Czekam na parkingu na moich chłopaków, którzy już autem po mnie jadą i tkwią w korkach. Opodal stadko mężczyzn przygląda mi się ciekawsko. Poprawiam chustę na głowie, która na razie jeszcze „uwiera” Co mnie dziwi, to fakt, że większą nachalność i zainteresowanie budziłam w Maroko. Tam nie postałabym sobie tak, ot jak tutaj… zaraz obleźli by mnie panowie i wypytywali po co i na co i dokąd… A tu? Spokój… zapytali tylko raz czy nie potrzebuje taksówki, ale gdy zaprzeczyłam odeszli do swojego kąta i tam dyskutowali dalej w tym ich lekko charkoczącym i szeleszczącym języku. Nie wiem czy to wynik pogardy dla kobiet, która tu jest silnie rozwinięta czy też po prostu stracili zainteresowanie bo nie okazałam się potencjalnym klientem.
Karim pożegnał się ze mną i wsiadł do swojego auta. Zaproponował że podwiezie, ale podziękowałam. Wymieniliśmy się kontaktami i może uda nam się jakoś spotkać? Zobaczymy! Po chwili, chłopaki dzwonią, że dziś nie można im wjechać na parking B, więc muszę się przenieść na bardziej publiczny parking C. Tu już pierwszy kontakt z codziennością i innością dla mnie tego miejsca. W tłumie niewysokich śniadych Afgańczyków dostrzegam moimi niedowidzącymi -1.5 dioptriami europejskie, wręcz polskie, rysy twarzy. Uśmiechnięta zmierzam w ich kierunku. Witam się też z Szufim, który jest naszym kierowcą. Drobny, niemal miniaturowy ale dość przystojny młody mężczyzna raczej budzący zaufanie tymi swoimi czarnymi jak węgiel, delikatnie uśmiechniętymi oczami.
Ruszamy na pizzę, znaczy się na obiad. I w tym momencie na własnej skórze mogę przetestować „afgan driving style”… jest to przeżycie niezapomniane i zawsze budzące sporo emocji… nawet jeśli już wsiądziemy do tego auta po raz nie wiem który to chyba i tak będzie to tak samo zachwycało Ogólnie są dwie zasady: po pierwsze – musisz przetrwać, po drugie – nie ma więcej zasad. Niezależnie jakim środkiem transportu się przemieszczasz. Dozwolone jest wyprzedzanie z lewej, jak również z prawej strony. Dozwolony jest zarówno ruch prawostronny jak i lewostronny. Wjeżdżając na rondo nie koniecznie masz obowiązek poruszać się w prawo, możesz także poruszać się w lewo. Używanie zarówno klaksonu jak też świateł długich jest wskazane i służy do wszelakiej komunikacji z innymi uczestnikami ruchu. Jeśli w aucie włączony jest prawy kierunkowskaz, auto to albo będzie skręcało w prawo, albo umożliwi ci wykonanie tegoż manewru. Kierunkowskaz lewy uruchamiany jest w sytuacji analogicznej, tyle że w stronę lewą. Jeśli natomiast włączane są oba kierunkowskazy na raz, u nas mylnie pojmowane jako światła awaryjne, auto przejedzie przez skrzyżowanie prosto. Od wyżej wymienionych obserwacji możliwe są wszelkie odstępstwa. Wymuszanie pierwszeństwa na ciężarówkach czy autobusach jeśli jest się rowerem lub na piechotę jest dozwolone. Osły, konie, owce i kozy są również włączone w ruch drogowy. Zawracanie, wyprzedzanie czy zmiana pomysłu na dotarcie do określonego celu lub też zmiana samego celu podróży dozwolone są w każdym momencie przebywania na drodze. W wybranych przypadkach również śmieci mogą stanowić element składowy ruchu drogowego.
Tak więc po trudnej do sprecyzowania chwili docieramy do pizzerii i zasiadamy do stolika. Wybieram opcję na świeżym powietrzu i panowie się śmieją, że nie będziemy widzieć co jemy ( bo już jest ciemno), ale może to nawet lepiej?
Nadchodzi w końcu taki moment, w którym trzeba trafić do domu… nawet jeśli jest to nasz dom na chwilę.
Czuję w końcu zmęczenie…jest czwartek godzina 21…a podróż zaczęłam w środę o 9 rano… tak, już pora odpocząć przed kolejnymi niespodziankami czekającymi na mnie w tym niesamowitym i tak z drugiej strony normalnym świecie. Jutro ponoć mam odwiedzać ambasady i inne takie… hi – ale będzie ciekawie!