Odległe średniowiecze...
Na arenie życia religijnego Szkotów pojawia się Święty Andrzej...(który zmarł śmiercią męczęńską na krzyżu w greckiej Patrze jakieś dziewięć wieków wcześniej)
W X wieku właśnie ten męczennik staje się partonem Szkocji. Już na zawsze.
Legendy głoszą, że część relikwi Świętego przeniesiona została ponadnaturalnymi mocami z odległego Konstantynopola... do miejsca, w którym obecnie znajduje się pewne miasteczko...
w gealiku nazywane Cill Rìmhinn...
Miasteczko St Andrews...
Niewielkie, przytulne, pełne miłych ludzi, spokojne, studencko-turystyczne... miasteczko z dość długą i krwawą historią...
Historia ta zaczyna się spor przed Chrystusem...gdy wędrujący akurat przez te rejony nomadowie postanawiają osiąść i uprawiać rolę. Było to jakieś 4,5 tysiąca lat temu. Osada rozrastała się, osiadała coraz bardziej i rozwijała się wraz z rozwojem cywilizacyjnym...
Około wieku VIII nadana zostaje pierwsza oficjalna nazwa dla osady: "Cennrigmonaid" na cześć "Głowy Królewskich Pastwisk" ...czyli ówczesnego biskupa...
Niemal dwa wieki później to miejsce właśnie staje się siedzibą biskupa Alby (nazwa Szkocji w Gealiku)... Powstaje tu wielka, przepiękna katedra... To ona jest ówcześnie centrum życia nie tylko okolicy, ale i całej Szkocji. Do niej prowadzą wszystkie okoliczne drogi. Powstaje też przepiękny zamek...
No i potem to się zaczyna...
rzezie, mordy, najazdy, podboje, płomienie, rozbój i walka...aby zdobyć miasto trzeba zdobyć Katedrę... aby zdobyć Katedrę, trzeba zmyć krwią ulice do niej prowadzące...
Nie raz, nie dwa i nie trzy...
Obecnie Katedra to sterta kamieni ze stojącymi dumnie ku niebu wieżami...
ponoć połowa obecnego miasta zbudowana jest właśnie z kamieni katedry...
Miasteczko, które zauracza...
piękne jest i o poranku i o zmierzchu... w śwetle żółtych mgielnych latarni i w świetle księżyca... spowite mgłą i skąpane w słońcu.
Z archotektonicznego, hsitorycznego (poza ruinami) czy przyrodniczego punktu widzenia samo miasteczko nie jest przecież jakieś specjalne... ot, jakich wiele...
a jednak tak miło wybrać się na spacer, przejażdżkę rowerem jego uliczkami...
popatrzeć na rzekę Eden, wpadającą wprost do oceanu... przejść się plażą West Sands i popatrzeć na foki wylegujące się na piachu...na ptactwo wszelakie...
albo popspacerować po starym cmentarzu poprzetykanym tymi charakterystycznymi celtykimi krzyżami...
nie miałam wiele czasu na poznanie tego zakątka Szkocji i nie wygląda na to że będe tego czasu miała więcej...
Jednak to co udało mi się zobaczyć powoduje że chcę do tego miasteczka na pewno jeszcze kiedyś wrócić... :)
i posłuchać dudziarza męczoącego to biedne zwierze na środku ulicy :)