Dziś wracam z Irvem w to pierwsze miejsce, gdzie niemal starciłam swoje marne życie...
nie powiem - odczuwam pewien lęk i nie do końca jestem przekonana co do tych punktów poboru prób, ale co tam... a do tego jest mały bonusik! Beccy przed swoim wyjazdem do Bostonu przetarła ze względu na mnie nowy szlak pracy w błocie... abu dotrzeć do tych najodleglejszych stacji już nie musimy przedzierać się przez rzekę wpław ani męczyć kilometrowymi i godzinnymi spacerami po kolana w mazi...
jedziemy do lotniczej bazy wojskowej która jest tuż przy tym rejonie równi który jest nam najbardziej na dziś potrzebny!
po wyrobieniu jednorazowych przepustek na wartowni, przekraczamy bramę... jednostka jest ogromniasta i jest tu chyba wszystko... najbardziej wzrok przyciągają ustawione w rządku samoloty oraz zaparkowane z pozory bezładnie ogromniaste śmigłowce o dwóch turbinach...
ktoś tam uprawia jogging, ktoś inny jeździ sobie na rowerze... gdzieś widzę zaparkowany motor... pani, która nas wypuszcza poza bazę bramą numer 14 jest niepomiernie zdziwiona gdy uradowana znajduję kolejną piłeczkę golfową... tym razem w jakrawaym zielonkawo-żółtym kolorze... numer 4 - takiej jeszcze nie mam :) "ale tu przecież nikt nie gra w golfa"... mówi - a ja wcale nie jestem taka pewna że nikt nie gra :) niemniej znalezisko staje się częścią mojej niespodziewanej kolekcji...
ku naszej ogromnej radośći brama 14 wychodzi niemalże od razu na pierwszy punkt i uzbrojeni w bambusowe tyczki dzielimy sie robotą żeby było sprawniej... ja z Pam (praktykantka-magistrantka) zbieramy błoto, a Irv chodzi i zatyka tyczki tam, gdzie ma być kolejny punkt... robota idzie nam więc niesamowicie sprawnie...ja mam tylko jakies obawy i niepokoje że znów utkne w tym cholernym maziowatym gównie...
Jednak jakoś tym razem szczęśliwie udaje się wszystko i w pięknym słońcu grzejącym nas i powodującym wytapianie się do gumowych woderów w których paradujemy dzielnie, wracamy do bazy... wypatruję czego tylko mogę... jacyś żołnierze czyszczą samolot i go rozgrzewają... zapach paliwa lotniczego drażni nos ale nie jest nieprzyjemny ... a tak baza dość sennie i leniwie toczy swój żywot...
jutro ostatni dzień zbierania błota... kolejna i mam nadzieję ostatnia próba podejścia do punktów M45 i M47...
Indiana Jones ukryty w mojej krwi ziewa znudzony i pochrapuje cichutko przysypiając podczas dzisiejszej wyprawy... wszystko zbyt spokojne i udane... zero przygód... żeby chociaż coś w tej bazie wojskowej się nale zaczęło dziać... a tu jak na złość nic...
nuda, panie... nuda...
za to zmieniam miejsce zamieszkania i wyprowadzam się niestety z Królikowa... pod nieobecność Beccy nie mogę mieszkać w jej domu - wymogi tego domu studenckiego...
ale za to wprowadzam się do małżeństwa: Billa i Czesławy... on szkot, ona polka od 43 lat mieszkająca tutaj...
pokój jest miły i ma ogromniaste łóżko.... cudownie!
zasypiam szybko i przyjemnie...