Poranna pobudka poszła sprawnie. Zaczęliśmy szykować się do wyjścia, gdy nagle okazało się, że to góra przybędzie do Mahometa :) Ze stacji nadali, że to oni przypłyną do nas i przywiozą co trzeba. No to się nanosiłam tej broni… ohoho… :)
Z pilnymi sprawami do internetu na stację pognali tylko Michał i Mirek. A my zostaliśmy…
I tu zaczyna się bajka o pewnym samotnym misiu…
Przez tundrę i zwały morenowych odsypów skalnych wędrował sobie pewien dość młody i niedoświadczony miś. Miś miał jakieś dwa lata i jeszcze zdecydowanie pstro w głowie. Smutno mu było i źle w tej samotności – mama odgoniła go całkiem niedawno… nudził się do tego okrutnie… no bo cóż tu robić jak samemu trzeba wypełnić sobie czas i się o siebie zatroszczyć? W związku ze swoją nieporadnością chodził też biedak głodny i trochę nie w sosie… „Co by tu wykombinować? Jak tu zdobyć coś na ząb?” zastanawiał się… w pewnym momencie do jego czułego, czarnego jak smoła nosa dotarł pewien nietypowy ale wiele obiecujący zapach. Coś jak jedzenie ale takie trochę inne… Pachniało kusząco i tak intensywnie… Miś postanowił sprawdzić czy też jego nos nie płata mu figli. Szedł krok za krokiem, co chwila sprawdzając czy podąża w dobrym kierunku… po jakimś czasie, wszedł na niewielki morenowy pagórek. Gdy spojrzał w dół, oczom jego ukazał się bardzo nietypowy głaz: był jakiś mocno kanciasty, w podłużne zielone paski, z czerwonym spłaszczeniem od góry. Z tego spłaszczenia wychodził jakiś podłużny patyk a z tego patyka wydobywała się taka dziwna chmurka. Mama kiedyś to pokazywała mu i mówiła, że to się nazywa dym. To z tego dziwnego, zielono-czerwonego głazu dochodziły te apetyczne zapachy… czuł, że w brzuchu burczy mu już tak okrutnie, że musi, po prostu musi sprawdzić, czy znajdzie tam źródło tego cudownego zapachu! Delikatnie i niepewnie zszedł na dół. Zapach stał się tak intensywny, że przyprawiał o zawroty głowy. „Ależ jestem głoooodnyyy…” myślał, próbując cichcem zajrzeć pod ten dziwny głaz. Nie do końca mu się ten głaz podobał. No bo przecież głazy są trochę inne, ale czym mogło być to coś pod co właśnie próbował się wczołgać? Pachniało też inaczej niż skały, z którymi spotykał się do tej pory. Głód był silniejszy niż ostrożność, której tak uparcie próbowała go nauczyć mama. Oooch…czy ten głaz nie mógł mieć choć ciut większej tej szczeliny, z której dochodził ten nęcący zapach jedzenia?... czuł, że jego zadek nie zmieści się. Chrząkał, mruczał i skała kilka razy trochę załomotała. Niespodziewanie w tym dziwnym głazie pojawił się otwór. Ale miś nie do końca to zanotował, bo właśnie znalazł takie niebieskie, miękkie coś, z czego pachniało tak intensywnie, a na dodatek miękkie coś wydawało się być łatwo dostępne i nic a nic nie uciekało…dziwne, ale na pewno warto sprawdzić! Z otworu wyszło stworzenie o równie intensywnym zapachu co zawartość plastikowej miękkości…ten zapach już mu się mniej spodobał i w tym momencie przypomniał sobie… Mama uczyła go tego zapachu… Miał zawsze go pamiętać i wystrzegać się go. Koniecznie! To zapach stworzenia zwanego człowiek. „Oj, no to tarapaty! Zwiewać trzeba i to już” – pomyślał, smętnie jeszcze spoglądając w kierunku niebieskiej miękkości…Odskoczył jak oparzony, zobaczył kątem oka, że człowiek też odskoczył. Nie sprawdzał co dzieje się dalej, tylko postanowił oddalić się na bezpieczną odległość. A jaka to będzie bezpieczna? „Nie wiem, może za tamtą skałką?” pomyślał miś i zatrzymał się tuż obok większego bloku skalnego. Tam usiadł zasmucony i wciąż głodny. Z dziwnego otworu w głazie wyszło więcej człowieków – byli różni, mniejsi i więksi… „Może to też mama ze swoimi dziećmi? Tak, na pewno tak – ten największy to mama, te trochę mniejsze to pewnie starsze dzieci tak jak ja, a ten najmniejszy to pewnie tegoroczne dziecko. Hmmm… ale skąd oni wiedzą który to on czy ona? Jakieś dziwne te człowieki... na dwóch łapach chodzą, pokraczne takie to… ale posiedzę i poczekam. Może coś się jednak uda zjeść spod tego głazu – tam tak ładnie pachnie… choć z samego głazu jak się ta dziura zrobiła to też ładnie pachnie…” I tak sobie miś siadł i czekał. A człowieki też czekały. Gdy znudzony czekaniem miś zaczął podchodzić znów do zielonego głazu, jeden z człowieków wyciągnął jakiś patyk, a potem coś huknęło. „Oj, chyba poczekam jeszcze chwilę…coś mama mówiła o tym huku i tym zapachu który czuje się zaraz po huku, ale co to było…grrrr…mogłem bardziej uważać…” Zamyślony miś niepewien co to było odszedł kilka kroków i znów przystanął. Potem poszedł na górkę znów. Tam znów znalazł jakiś patyk. „A może trochę się pobawić? Coś bym poobgryzał…” patyk był lekko zimny i jakiś taki trochę jak skała w dotyku. I nie wiedzieć czemu na tą zabawę dość gwałtownie zareagowały człowieki, bo znów zaczęły huczeć z trzymanego w ręce patyka i smród się rozszedł. „Oj, no to chyba czas się oddalić…” Poszedł zatem miś na kamieniste pagóry odsypane przez lodowiec i tam umęczony i głodny postanowił uciąć sobie drzemkę. Najpierw starym zwyczajem – choć przecież był już dużym misiem, to jednak nikt go tu nie widzi – oddał się swoim szczenięcym zabawom i zaczął się przeciągać, turlać, lizać sobie łapy, leżeć na grzbiecie z wszystkimi łapami w górze tylko po to, by za chwilę z radością obalić się na bok i pacnąć łapami w kamyki. I raz i drugi…. „Haaa!!!! Ale frajda!!! Szkoda, że nie mam się z kim pobawić…Uaaaaah…. Czas na małą drzemkę”…
Człowieki wróciły do środka swojego głazu…
Jakiś czas później miś przebudził się, a zapachy z zielonego głazu były tak nęcące, że niemal zapomniał o wydarzeniach sprzed kilku godzin. Znów cichutko na ile było go stać starał się podejść i znaleźć to, co tak ładnie pachniało mu od dłuższego czasu. Aby nie niepokoić człowieków obszedł pagórek dookoła i postanowił podjeść od innej strony. Ależ pech! Wyczuł dość szybko, że od tej samej niemal strony idą inne człowieki… Do diaska! A miało być tak pięknie… Te człowieki były jakieś bardziej agresywne – jeden z nich zaczął biec za nieszczęśliwym misiem, który z mozołem rozpędzał się w kierunku kwarcytowych skałek…Człowiek co go gonił dobiegł aż do nich i dopiero wówczas zawrócił… Miś usiadł ciężko znów gdzieś pomiędzy pagórkami morenowych kamlotów i postanowił poczekać. W międzyczasie uciął sobie drzemkę… Po dłuższej chwili zobaczył, że te drugie człowieki już idą na południe, tam gdzie dawna gawra złych człowieków – tych co mama opowiadała, że pokolenia temu zabijali naszą rodzinę. A potem wywieszali skóry przed gawrą…Brrr… Jak poszły te człowieki, to można sprawdzić czy tym razem uda się coś do jedzenia znaleźć.
Miś znów zaczął ostrożnie podchodzić do zielonego głazu. Tym razem wyczuwał, że jego obecność została za szybko zauważona, ale nie przejmował się tym. Spokojnie usiadł sobie naprzeciw głazu na tundrze i patrzył. Człowieki w całej swej zawziętości wylazły z otworu w zielonym głazie z tymi patykami co dają huk i smród… więc pospacerował chwilę i postanowił znów uciąć sobie drzemkę skracającą czas i pozwalająca choć na chwilę zapomnieć o skręcającym kiszki głodzie. Wszystkie niemal człowieki znów zniknęły w otworze. Tylko jeden został. Ten najmniejszy. Usiadł. Patrzył się. Gapił się. Po chwili położył się tak jak miś. Miś jednym okiem dostrzegł to i zaczął się zastanawiać o co chodzi…”czy to jakaś zabawa? Hmmm… sprawdźmy…” Miś usiadł… Najmniejszy człowiek też usiadł. Miś położył się znów, a człowiek położył się też. Miś usiadł i człowiek też. Fajnie! No to znów grzbiet i łapy w górę! Przeciągamy się, przednie, tylne, ohhh…. Jak błogo! Wyliżemy przednią łapę, i buch na bok! I znów na plecki, łapy w górę i buch, na boczek… w sumie to miś zapomniał nawet o człowieku, który siedząc pod zielonym głazem wpatrywał się w niego z fascynacją… i radością, uśmiechając się od czasu do czasu na te misiowe igraszki…
Potem niespodziewanie misia znów dopadła senność… no to drzemka! A człowiek poszedł do środka głazu.
Po jakimś czasie ze snu misia znów wyrwał głód. I znów postanowił spróbować swojego szczęścia i wyszarpnąć coś smakowitego spod zielonego głazu. Ale człowieki znów czujnie wyległy przed zielony głaz. No to miś chyłkiem, boczkiem, opłotkami… przez rzeczkę hyc-hyc jak ten reniferek…i już pluszak siedzi na człowieków brzegu strumyka i z odległości 30-40 metrów przyglądali się sobie nawzajem. Ten najmniejszy człowiek miał jakiś inny ten patyk: krótszy i grubszy, wydający cichy zgrzyt i tyle. Zamyśliło się misio nad sensem życia lekuchno, zwiesiło łeb i zapatrzyło się nostalgicznie w przemykające wody strumyka… „Jeeeść…” zaburczało brzucho spod futra i miś tęsknie spojrzał w stronę zielonego głazu obwarowanego przez człowieków. Postanowił być bardziej zdecydowany. Jego podejście skończyło się jednak znów pokrzykiwaniami człowieków i hukiem i smrodem z patyków. Więc miś znów salwował się ucieczką na morenowy pagórek. Tym razem jeden z człowieków - ten średni – pobiegł za nim z patykiem w rękach, a ten najmniejszy podążył krok w krok za nim – też ze swoim innym patykiem… Wbiegli niemal na sam pagórek. Ale tego misiowi było już dość. Był głodny, zły, smutny i taaaak samotny!... Wywalił ciemny jęzor, sapnął raz i drugi i stwierdził, że teraz on przegoni człowieków! O! „Albo dajcie mi jeeeść!!!” Człowieki jakoś nerwowo zareagowały na misiowy kłus i kurcgalopkiem przemieściły się do otworu w swoim zielonym dziwnym głazie, pokrzykując coś w między czasie. Potem wyszły i znów narobiły huku i smrodu, w związku z czym trza było iść gdzieś dalej. Znów krótka drzemka i znów głód budzący ze słodkiej nieświadomości. Kolejna próba podejścia do domku – niestety również zauważona… więc tym razem także skończyło się na leżeniu tuż nad zielonym głazem i czekaniu aż może coś się zmieni albo człowieki sobie gdzieś pójdą… I tu znów brzydka niespodzianka misia spotkała… z południa, od strony tej gawry złych człowieków szły kolejne dwie dwunożne postacie… „Grrr… znów człowieki tu idą… Czemu oni nie dadzą mi nic zjeść? Przecież ja jestem tylko baaardzo głodny…” Jak przyszły te człowieki to już się miś zaczął bardziej denerwować, usiadł, zamlaskał, sapnał, gapił się na człowieki… smutne trochę były to oczy… samotne… Najmniejszy człowiek z tym patykiem innym od pozostałych zgrzytał i zgrzytał… Człowieki z huczącymi patykami z nienacka zaczęły znów robić hałas i smród. Nie pozostało nic innego jak tylko się podnieść i uciekać. A wtedy człowieki zrobiły coś bardzo niemiłego. Coś okrutnego i tak bolesnego… Był już miś dość daleko, usłyszał huk trochę inny niż poprzednio a potem poczuł ugryzienie w zadek… „Auuuu!!!... Za co? Wy podli, niedobrzy, okrutni…człowieki to zło! Człowieków nie wolno lubić i trzeba od nich uciekać” – przypomniał sobie co mówiła mama… Ból dawał się we znaki, ale nie otępiał. Biegł miś nieszczęśliwy dalej i nagle tuż obok niego rozległ się tak głośny huk a z nim tak obrzydliwy smród, że misiowi aż zakręciło się w głowie i dudnić mu zaczęło w uszach…Było mu niedobrze od głodu, smrodu i hałasu… zaczął biec najszybciej jak umiał… było mu tak źle… tak samotnie… uciekał byle dalej do człowieków. Wiedział, że to nauczka – że nie może z człowiekami zadzierać i że powinien ich omijać z daleka… Ale czy przeżyje? Czy uda mu się samodzielnie zaspokoić głód, męczący go od tak już dawna? „Och, tak bardzo chciałbym coś zjeść” pomyślał miś zanim przystanął, zmęczony położył się… i zasnał…
A w zielonym głazie człowieki starały się zapanować nad emocjami, jakie i w nich się obudziły… Ten najmniejszy zamyślony patrzył za okno na miejsce, gdzie kilka godzin wcześniej miś baraszkował i drzemał… „Oby dał sobie radę!” pomyślał z nadzieją i upił łyk czarnej herbaty z ceramicznego kubka, grzejąc się w cieple ognia idącym z pieca i podjadając suszoną żurawinę… Człowiekowi zawsze łatwiej i lepiej… ale czy zasługujemy na to?