Nie trzeba wstawać!!! Wszystko zebrane! Jeszcze tylko do zrobienia kilka zdjęć równi do dokumentacji… ale już bez pośpiechu i bez wdziewania na siebie tych zajebiu-wdzianek w postaci spodnio-butów… wystarczy spokojny relaksujący spacer, zrobienie zdjęć równi samej w sobie oraz spisanie współrzędnych punktów odniesienia, aby to się dało dowiązać do zdjęcia w tak zwanych systemach GIS (nie będę ich tu opisywać bo nie o to tu chodzi) i luzik… Panowie poszli w teren a my mamy labę… urządzamy więc prysznic – taki nawet ciepły: jak się zagotuje wodę w czajniku to się ją wlewa do zbiornika, dopełnia zimną według uznania, zakręca specjalną pompkę, wytwarza ciśnienie za pomocą pompowania góra-dół… i ot – prysznic gotowy. Średnio trzeba się wyrobić w około 4 litrach wody… maksymalnie można wykorzystać 6 litrów… No to do dzieła!!!
Czas mija nieubłaganie szybko! W ramach prac domowych wyczyściłyśmy piec… No bo jak baby siedzą w domu to oczywista muszą coś czyścić, sprzątać i ogarniać… jakby nie mogły po prostu na dupie usiąść i się po prostu odprężyć…
Chłopaki wrócili dość wcześnie i czas był po szybkim obiadku na wyruszenie do Hytteviki. Nasz agregat prądotwórczy kompletnie odmówił posłuszeństwa i musiał pojechać do lekarza, czyli do Kazia nadal siedzącego w Stacji w Hornsundzie. Z resztą prądu nie było już od kilku dni. Ale czy tak naprawdę nam to przeszkadzało? Jakoś nie specjalnie. Ale jeszcze rozgrywka szła o stacyjną gitarę, coby sobie razem pograć z Heniem… No to wyruszyliśmy. Spotkaliśmy się z kierownikiem stacji i kilkoma innymi wycieczkowiczami, wymieniliśmy nowinki i ploteczki… gitara nie dotarła… No, to jutro idziemy do stacji po agregat i po gitarę! A co tam! :) Wracając do domku ustalamy, że pójdziemy sobie przez lodowiec tak, żeby było ciekawiej i bardziej ekstremalnie… no, powiedzmy po prostu ciekawiej…
W domku jeszcze herbatka, pokerek… znów 3 nad ranem a wstac trzeba o 8.00… Jakoś damy radę! Bo kto jak nie my?!? Zasypiamy szybciutko, żeby spać też szybciutko…