Dziś wielki skok. Niewyspana jak diabli zwlekam się z wyra poganiam Pietra i współczuję Kasi, która musiała już z godzinę wcześniej wybrać się do roboty… Pakuję się dość sprawnie, wypijam w biegu herbatę i ot, już siedzimy w aucie. Jak to ja zastanawiam się czy już powinnam się zacząć martwić korkami na ulicach i czy będę w stanie coś zrobić jeśli się spóźnię. Ustalamy że najbezpieczniej będzie wsiąść w metro i dojechać na lotnisko podziemiem. Bezpiecznie i szybciej niż autem. Nerwówka na peronie bo przyjeżdżają nie te składy. Poszło… półtorej godziny w metrze i utknęliśmy na 10 minut kolejnych na terminalu 4…. Zanim pociąg ruszył na dalsze stacje – czyli terminale 1,2,3. Ale koniec końców wszystko się spasowuje, i w samolocie jestem 10-15 minut przed godziną wylotu. Idealnie!
Wylatujemy… znów mknę gdzieś ponad światami, w obłokach i ponad nimi, mając tą jak zawsze niesamowita okazję aby zawieszona w innej rzeczywistości jak zwykle dać upust swojej wyobraźni i przyglądać się miastom, górom, oceanom i jeziorom i światom całym w chmurach… za każdym razem tak samo się zastanawiam czy kiedyś patrząc przez okno nie dane mi będzie zobaczyć zaglądających do mnie ciekawie ludzi chmur.. ależ by było cudownie! Z deszczowego i szarego Londynu przeprawiam się w ciągu 8 godzin do Filadelfii. US Airways nie zostają jakoś moim bohaterem dnia… mają się nijak zarówno do KLM i do GULF… jakoś posiłków słaba, maly wybór filmów, rak wsparcia przy wypełnianiu formularzy i brak długopisów oraz słuchawek… ale jakoś daję radę. Udało mi się obejrzeć co trochę ponad 3 filmy. Na pierwszy ogień poszedł „Anioły i demony” z Tomem Hanksem, potem romansidło „Zaręczyny” z Sandrą Bullok (o łał, ale szał…) na koniec lekko nudnawa Julie& Julia” z Meryl Streep… potem zaczęłam Pottera i Księcia półkrwi ale już było po locie… z niewielkim opóźnieniem wylądowaliśmy… Philadelphia Airport…
USA to chyba najmniej przyjazne ludziom lotniska na świecie… tylu oficerów, tak wiele pytań, tak wiele sposobów na sprawdzenie, inwigilowanie, stwarzanie gigantycznej bazy danych … nawet swoich własnych obywateli skanują i zapisują ich linie papilarne… a do tego w sumie atmosfera traktowania wszystkich jak potencjalnych złoczyńców…
To cholerne ściąganie butów, nawet jeśli się jest w klapach.. No na Boga – co mogę przemycać w klapach?
A jeszcze jak się ma tu tylko przesiadkę? To nic… i tak procedury te same i pytania te same…
Tak jak się spodziewałam – moja wiza do Afganistanu budzi zainteresowanie. Wszystkich oficerów, z którymi miałam do czynienia w drodze z jednego gejtu do drugiego… W obrębie jednego terminalu było tych oficerów inwigilujących aż trzech... pytają kiedy byłam, a po co byłam, a gdzie byłam w tym Afganie… jestem zmęczona… coraz bardziej… po ponad godzinie załatwiania odprawy i przechodzenia przez bramki, prześwietlania mi bagażu, stemplowania paszportu i załączonych świstków, w końcu docieram pod gejt A6…
W między czasie zamieniam jeszcze drobniaki znalezione w jakimś woreczku w piwnicy na coś bardziej przydatnego. Jest tego jak się okazuje ponad 3 dolary, więc kupuje dwa twixy :D Cholerka – po chwili refleksja… trza było kupić tańszy jeden batonik i coś do picia… dooobra tam – picie dokupuję na kartę…