Czas ucieka więc pakujemy się do Taksówki i po krótkiej naradzie obieramy kierunek „Eckmanfiord”… padł pomysł aby szczęścia znów pod piramidami poszukać, ale widzimy na radarze dwa inne i większe statki, które również jak niepyszne spod paku zawróciły do Longier, więc ani czasu ani paliwa marnować nie ma co. Po kilku godzinach docieramy do celu. Zapiera mi dech w piersi. Niewątpliwie Eckmanfiord jest jednym z piękniejszych miejsc jakie do tej pory w arktyce widziałam. A że niewiele widziałam, więc robi na mnie porywające wrażenie. Jest północ. Cudowne światło najniższego słońca, dające nieśmiało delikatne żółtawo-złote przebłyski… gra cieni na biało-błękitnym śniegu… rozpływające się niczym lukier bryły paku lodowego, dodające tego niesamowitego blasu całej scenerii… bajecznie, pięknie, magicznie… nie ma słów potrafiących opisać niesamowitość tego miejsca. Nawet zdjęcia zapełniające kartę nie będą w stanie oddać tego co podziwiają moje oczy. W pamięci wyrysowane są obrazy, które śnić będę po nocach w swych najwspanialszych sennych marzeniach… po kres swoich dni. Oto Arktyka jaką kocham… Oto czyste, niezachwiane piękno. Nie ma sekundy abym nie cieszyła się z podjętej tygodnie całe temu decyzji. nawet jeśli bliscy zostali daleko w domu…
Nad głową zaśpiewał fulmar a ja dołączyłam do niego. Szczęście. Czuję w sobie płynącą siłę. Siłę rosnącą właśnie ze szczęścia i spełnienia. Oto ziszcza się marzenie…