Powrót do domu okazał się ciężki nie tylko ze względu na nocną porę. To chyba przypadłość wszystkich ludzi kochających wolność i przestrzeń… tęsknota za jednym i za drugim wgryza się i wpełza pod skórę… mrowi, świerzbi i swędzi przypominając o sobie w każdym możliwym momencie. Aż w końcu ukoi się ją kolejnym wyjazdem, kolejnym wyrwaniem się z codzienności, kolejną falą radości wypełniającą ciało, gdy dookoła niczym nie skrępowana przestrzeń, a wolność wypełnia płuca i miesza się z krwią jak narkotyk…
To mój pierwszy wyjazd ze skrzydłem. Ale już wiem, że jest dla mnie początkiem. Obietnicą. Oby Los pozwolił się jej spełnić…