Wróciłam...
już jakiś czas temu. Ale nie wiem czemu czas przyspieszył tak okrutnie? Przecież zima idzie - powinno się spowalniać i hibernować i minimalizować tempo życia...
Wyjazd był piękny... przelotów nie udało się zrobić bo już i tam jesień nos swój wściubiała i termika była wystarczająca na utrzymanie się w powietrzu ale nie pozwalała już na skoki i pokonywanie przestrzeni...
Opisy poszczególnych dni są niekompletne bo nie było jak pisać. Rano pobudka, śniadanie i wyjazd na startowisko... wyczekiwanie na dobry moment - czasem po dwie-trzy godziny... a potem dwie-trzy godziny w powietrzu i lądowanie. Zebrać się do kupy w dziesięć osób (tak, tyle się nas ostatecznie z pomorza uzbierało) to też ekwilibrystyka... ale do wieczora byliśmy już ogarnięci, najedzeni i gotowi na wyprawę w nocne zaułki miasteczka... Z wypraw tych wracaliśmy prosto do namiotu i tele mojego pisania:)
To, co udało się spisać oraz to co udało mi się w głowie odtworzyć już jest...
Było pięknie i bardzo emocjonalnie... spędziłam ponad 10 godzin w powietrzu w ciągu pięciu dni...
ech... a tu jesień już na dobre...