Geoblog.pl    keyla    Podróże    Pożegnanie lata    Ostatni
Zwiń mapę
2013
19
paź

Ostatni

 
Włochy
Włochy, Bassano del Grappa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1074 km
 
I znów poranek podobny do pozostałych. Nawet w łazience spotykam po raz kolejny te same osoby. Horst pojechał wczoraj wieczorem, więc nie ma już z kim porozmawiać przy dróżce do toalet. Spotykam za to Ulę i chwilkę rozmawiamy. Potem jak co dzień, nastawić wodę na herbatę, przygotować śniadanie. Zastanawiam się jak długo chłopaki siedzieli i czy dadzą radę dziś polatać. Składam od razu swoje rzeczy w namiocie, przy okazji trochę wybudzając Dżeja. Dzielę się z nim przy okazji spostrzeżeniami z tego wyjazdu – że nasza maskotka wyjazdowa nawet przez sen jest gadatliwa a na dodatek nuci sobie cichutko gdy śpi. Zdumiewające ale powtarzalne przez ostatnie noce spostrzeżenie. To urocze, choć Dżeju swoim szyderczym zwyczajem tym razem docina ironicznie sam sobie. Pokłady poczucia humoru oraz pomysły na barwne puenty są u niego nieskończone. Nie ma lepszego mistrza ciętej riposty. I najciekawsze jest to, że czasem nawet on sam jest zaskoczony efektem jaki wychodzi z tych improwizacji słowno-kontekstowych. W zeszłym roku po jednym wieczorze nowopoznani znajomi ze Szczecina pytali, czy możemy go im czasem wypożyczyć. Odpowiedź Dżeja „Jasne, jasne tylko za ile?” rozbawiła ich jeszcze bardziej. I tym razem nasza maskotka zdobyła w kilka sekund przychylność otoczenia. Taki on już jest. Nasz zbieg szpitalny. Szykujemy się do wyjazdu, zmieniamy kilka razy znów plany. Gdzieś w międzyczasie śniadanie. Nagle plan dojrzał w głowie Pavulona, który oświadcza „W dupie mam – nie idę latać. Jadę do Bassano del Grappa.” Hm… Dżeju też postanawia pójść w ślady Pavulona i mieć w dupie. Hmm… Ja tam nie odpuszczę. Misiu też nie. Zatem tu na godzin kilka nasze drogi się rozchodzą. Spakowani rozliczamy się za kemping i jedziemy na startowisko na matach. Tam ja i Misiu się zbieramy a panowie dwaj z piskiem opon ruszają na podbój stareńkiego Bassano del Grappa. Pomysł był taki, żeby po starcie starać się przebić jak najbardziej w ich stronę i lądować gdzie się akurat uda. Niestety ja chwilę po starcie już czuję, że dziś nie będzie tak pięknie i kolorowo jak wczoraj. Tłum, chaos…. Katastrofa. Dwukrotnie muszę odejść kawałek od zbocza, bo inni nie mają zamiaru stosować absolutnie żadnych zasad, nawet dobrego wychowania. Tracę na tym sporo i częściowo tylko udaje mi się odzyskać stracone metry. Ale coś w środku mi od początku mówiło, że to dziś może być tak właśnie. Misiu po niedługiej chwili odmeldowuje się znad Costalungi. Temu to dobrze. Ja walczę i nie wiem czy mi się cokolwiek uda. Na matach zostali ślązacy. Ciekawe jak im pójdzie i o której odstartują. Trzymam kciuki, żeby udało im się jak najlepiej. Ja już w pewnym momencie wiem, że nigdzie dziś nie polecę. Zostaję w pobliżu lądowiska i tak długo jak mogę, ćwiczę wygrzebywanie się i przetrzymywanie w zerkach. Nie jest to proste. Ale konieczne. Staram się wydłużyć maksymalnie czas w powietrzu bo wiem, że to niemal ostanie minuty w tym roku na pobujanie się. Niestety. Walczę naprawdę do ostatniego podmuchy powietrza. Ale wciąż staram się kontrolować, żeby nie zagapić się w zaaferowaniu i nie zostać bez możliwości dolecenia do lądowiska. To dopiero byłoby smutne! Być na stoku pod matami i nie dolecieć. Historie o tym to dekadami by pewnie krążyły po ludziach. Po jakichś trzech kwadransach od wystartowania jestem już na ziemi. Lądowanie – ku mojemu zaskoczeniu – jest na trójkę z minusem, bo nie dość, że w sumie ląduję na wąskim odcinku „dobiegowym” przed główną łąką, to jeszcze stabilem zahaczam o krzaki akacji na pograniczu wąskiej ora głównej łąki. Generalnie psuję sobie to lądowanie. Ale trudno. Nie jest aż tak źle. Obok stoi jakiś chłopak, który pomaga mi ściągnąć zahaczone stabilo i po krótkiej chwili Łukasz z Bielsko-Białej jest już wpisany do mojej listy kontaktów w telefonie. No i świetnie! Składam się i zastanawiam co dalej. Misiu chwilę przede mną lądował przed Brentą – nie przeleciał rzeki. Szkoda. No ale teraz trzeba pomyśleć o zgraniu się z resztą naszej drużyny. Szybki telefon i już wszystko jasne. Czekam. Na lądowisku. Gdy już mi bardzo nudno, dosłownie z nieba spada mi Rafał. Pomagam mu złożyć skrzydło a potem czekamy. Ale już raźniej i mniej nudno. Ląduje Ula, Dominik szczęśliwie wysoko. Przejrzystość powietrza nijaka, gęsty opar coraz mocniej odcina słońce. Robi się chłodno. Pogoda się zdecydowanie zmienia. Przyjeżdżają moje chłopaki – jeszcze bez Misia. Żegnamy się wielokrotnie, ja na radiu jeszcze łapię Dominika – życzę mu dobrego latania. Niestety nie sprawdza się, bo jeszcze zanim wyruszamy słyszę, że wylądował przygodnie gdzieś niedaleko, między Costalungą a stokiem przy lądowisku. O co za dramat! Tym razem żegnamy się ostatecznie, jedziemy po Misia, zaliczamy market z zakupami, a potem już tylko droga przed nami… jakieś 1500 kilometrów naziemnej żeglugi przez autostrady i mrok nocy… Szkoda odjeżdżać – jak zawsze…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017