Już od jakiegoś czasu coś ciągnęło mnie jak za niewidzialne sznurki. Coś mrowiło i szeptało pomiędzy snem i jawą, pomiędzy zamyśleniem, a próbą skupienia się na codzienności. Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie. Wiedziałam, że już niebawem…
Letnie dni powoli płynęły, a moje mrowienie narastało. Aż do dziś. Jeszcze nie do końca wierzę, że to już… Pranie pospiesznie robione na dwa razy wczoraj, dziś ściągane, segregowane i pakowane, jeszcze prace wszelakie, które muszą być dziś wykonane, jeszcze tyle telefonów do obdzwonienia, jeszcze tyle drobiazgów nie dopiętych… jak zawsze. I jak zawsze też jest ta sama radość, że to już! Wyjazd o dziewiętnastej – pociągiem. Jak ja dawno nie podróżowałam pociągiem! Ale tylko do Krakowa. Dalej już autem. Dokąd? Nie będę wszystkiego zdradzać od razu, ale mogę cichcem wyszeptać, że tam, gdzie jeszcze mnie nie było i od dawna chciałam się tam wybrać…
Bagaży dużo. Największy plecak ze sprzętem do latania. Oczywiście – przecież jadę latać. I to w miejscu, o którym jeszcze nie zdążyłam śnić. Oprócz sprzętu pokaźna torba ze wszystkim co potrzebne do nie-latania oraz mały plecak z kablami i laptopem. Jest nieźle, spomiędzy tych pakunków gdzieś wystaje moja głowa i widać dwie krótkie nóżki. Wiedziałam, że tak będzie. Na dworcu przyglądają mi się zdziwieni przechodnie, a moi dwaj towarzysze lekko zakłopotani próbują wziąć choć część bagażu. Seweryn nie jedzie – tym razem tylko odwozi mnie na dworzec. Towarzyszem, który będzie dzielił ze mną wspaniałości podróży od samego początku jest Madmax. W Krakowie dołączymy do Zbyszka, i jego autem pomkniemy na południowy wschód. Kogo spotkamy jeszcze po drodze – czas i los pokażą. Bilety do Krakowa? Nie ma. Jak to nie ma? No – sprzedane przecież! Ale Wszystkie? Pani, no na pierwszą klasę są. Albo na drugą stojące. Do Krakowa stojące? Nie pasuje? To ponad sto złotych i jest pierwsza klasa. To jak, bierze Pani? Yhmmm… Tak, poproszę.
Po długiej kolejce, w której ostatecznie doprosiłam się o wpuszczenie poza długim ogonkiem innych kupujących, trucht na peron. Trzeci - nie!, Czwarty - też nie! Piąty! Wbiegamy a raczej na naszych nogach wbiegają bagaże... Wagon 12? To ten jeden z ostatnich! Jak zawsze przecież. Mijamy jeden za drugim. W końcu widzę już otwarte drzwi naszego. Gwizdek konduktora... "Jeszcze MY!" Wyrywa mi się dość głośno... mam wrażenie, jakbym była w stanie zatrzymać tego metalowego potwora sama siłą swojej determinacji. Z impetem pakuję się do środka, choć bagaże uparcie ciągną w dół i nie pozwalają wspiąć się po schodach. Udaje się. Znajdujemy swoje miejsca w komfortowej jedynce. Jest nieźle. Może nawet dobrze, że tak się poukładało...
Pierwszy raz od bardzo dawna jadę na wyjazd bez Dżeja. Już teraz – siedząc w pociągu czuję, że brakuje mi jego gadatliwości, wesołości i ciętych ripost sypiących się z rękawa. Może trzeba będzie czasem się skomunikować żeby wypełnić ten deficyt? Zobaczymy, jak nam się to wszystko poukłada.
Za oknem pociągu powoli zaczyna zapadać zmierzch. Na niemal czystym niebie różowieją wysokie cirrusy. Myśli moje wybiegają w przyszłość. Jak poukłada się wyjazd? Jakie przygody czekają za kolejnymi zakrętami? Na ile łaskawa będzie dla nas pogoda? Tyle pytań, na które odpowiedzi dopiero nadejdą. Z niecierpliwością kilkulatka, z rozedrganą z radości duszą wyruszam…
Niespiesznie snuje się rozmowa z współpasażerami…
Właśnie zaczyna się kolejna opowieść…