Geoblog.pl    keyla    Podróże    Lotne Karpaty    Gorycz porażki
Zwiń mapę
2015
06
sie

Gorycz porażki

 
Ukraina
Ukraina, Pilipets
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 803 km
 
Jest wieczór. Leżę w namiocie i próbuję pisać. Nie wiem jak to zrobić. Jest we mnie tyle frustracji i tyle smutku za dzisiejszy dzień. Nie powinno być. Ale jest i nie umiem się tego pozbyć. Ale po kolei…

Poranek znów obudził nas w namiocie narastającym ciepłem. Prysznic i śniadanie odhaczone. Szykowaliśmy się do latania pełni nadziei i marzeń. A przynajmniej ja miałam takich pełną głowę. Wyjazd na start znów pełen frajdy z nietypowego środka transportu. Tym razem inny niż wczoraj samochód, ale zasada działania taka sama. Dużo trzęsienia, kurzu i ryczącego silnika oraz zapachu spalin. Trasa pokonana jednak bardziej komfortowo niż wczoraj. Nie mam obaw, że wypadnę za samochód. To już dużo. Na startowisku powoli robi się tłok. Kolejne ciężarówy dowożą pilotów. Jest nas wszystkich spora gromadka. Trasa ustalona, omówiona, zapisana i wbita do gps-ów. Rozmowy ze Zbyszkiem o tym jak lecieć, jak dać sobie radę. Ostatnie chwile, powietrze tuż przed otworzeniem startu zapełnia się skrzydłami. Gęstnieją, kłębią się i poddają powietrzu jak barwne motyle. Tak różne od siebie, a jednocześnie tak podobne. Jak już największe kłębowisko odeszło z kominem, startujemy z Madmaxem jednocześnie. Obok siebie. To chyba pierwszy raz nadarza się taka możliwość. Korzystamy z niej dla samej frajdy wspólnego startu. Oderwanie się od ziemi jak zawsze przyprawia o tą szczyptę magii, która rozchodzi się z krwiobiegiem do każdej najdrobniejszej komórki mojego ciała. Ku mojemu zdumieniu dość szybko wybieram wysokość i już niebawem jestem na ponad 2000m. Jest fajnie. Zaczynam przebijać się do kolejnego punktu, wyznaczonego w zawodach jako pierwszy punkt zwrotny. Czuję wewnętrzne napięcie. Wiem, że podchodzę do tego zbyt poważnie, zbyt dosłownie. Ale nie wiem czy umiem inaczej. Zadanie do wykonania jest zadaniem do wykonania. Im gorzej mi się to uda, tym będę miała o sobie gorsze mniemanie. Ale zrobię ile się da! W połowie drogi wyciągam się znów na kolejnym kominie. Potem niestety nie jest aż tak różowo i do punktu zwrotnego docieram z brakiem zamiast z zapasem wysokości. Jagodziarzom zbierającym na stoku przelatuję tuż nad samymi głowami. Podnoszą je zaciekawieni, po czym spokojnie wracają do swojego zajęcia. Cholera jasna! Przecież miało być pięknie i wspaniale! A tu co? Porażka od razu na wstępie? Walczę w niskim sąsiedztwie stoku, czasem podnosi, czasem dusi. Nie ma reguły żadnej. Widzę za sobą glajty nad doliną. Krążą w noszeniach. Szarpie mną rozterka co zrobić. Z jednej strony chciałabym pozostać nad granią – wydaje się pewniejsza w kwestii noszeń, ale z drugiej strony tu niewiele zyskuję – może warto spróbować szczęścia nad doliną i tu wrócić po odzyskaniu wysokości? Zastanawiam się tylko chwilę. Odchodzę w dolinę. I to jest właśnie początek końca. Jak myślę sobie o tym z perspektywy czasu to aż mnie trzęsie na wspomnienie. Wchodzę najwyraźniej nie w fazę kominową, bo tam, gdzie jeszcze przed chwilą glajty wisiały mając noszenia, ja dłubię w duszeniach, a oni już niemal nad stokiem gór z „moją” wysokością… Odkrywam w sobie pokłady bardzo złych emocji. Staram się je wyciszyć, bo przecież jeszcze nie wszystko stracone. Jeszcze może się udać. Wypatruję małych pagórków, z których mogłyby odrywać się jakieś kominy. Mam jeden, drugi… a nad nimi okrutna, wręcz bezczela cisza i spokój. Łykając cierpki smak porażki wypełniający moje usta, ląduję. Ładnie, bez problemów, ale jednak stoję teraz z głową zadartą i patrzę na skrzydła innych ludzi bujające się po niebie. A ja na ziemi. Melduję się Zbyszkowi i Madmaxowi z ziemi. Zgłaszam też, że na mojej wysokości burza zaczyna mocniej gęstnieć i nie mruczy już ale regularnie grzmi. Niosąc widoczne z dali strugi deszczu. Jest mi smutno, jest mi źle i i czuję wyraźną niesprawiedliwość sytuacyjną. Przecież to jakaś beznadzieja. Pakuję się na ile mogę sprawnie, schodzę piaszczystymi drogami polno-leśnymi do drogi. W pierwszych tłustych kroplach deszczu chowam się pod daszek nieczynnej za bardzo kawiarenki. Zgłaszam się do organizatorów po transport. Będzie za 30-40 minut. Zaczyna lać. I leje już do samego końca. Przez ponad pół godziny. Zdumiewające – oni nadal w tym latają? Widzę, że na horyzoncie dalej nie ma takiego armagedonu. Jakby ten deszcz padał specjalnie dla mnie, na moją całkowicie prywatną głowę. W przypływie czarnego humoru zobaczyłam oczami wyobraźni mnie samą z plecakiem paralotniowym idąca drogą, nade mną niewielka, acz całkowicie dobrze pracująca chmura. Z niej ten deszcz i tłamszenie przez wiatr. A ja jak w tej kreskówce – nieszczęśliwa i zrozpaczona.

Powrót do naszego miejsca to niekończąca się rozpacz. Z jednej trony żal mi Madmaxa i Zbyszka – muszą tego wysłuchiwać. Oj, a jest tego sporo.
Frustracja wylewa mi się uszami, oczami i ustami. Ustami chyba nawet najsilniej. Daję się we znaki chłopakom. Kipi we mnie koszmarnie. Czuję się jak gejzer na Islandii. Wieczór mija, na ich próbie zbagatelizowania sytuacji i moim usilnym kąsaniu ich za to…

Zdecydowanie nie radzę sobie z porażkami w powietrzu. A może latanie takie zadaniowe, z wyznaczonymi trasami nie jest dla mnie. Za bardzo napinam się na cel i na konieczność wykonania zadania. A jego niewykonanie zbija mnie na samo dno otchłani rozpaczy. Jakbym właśnie przekreśliła całe swoje życie. To pewnie całkowicie irracjonalne i bezsensowne, ale nie potrafię tego wyciszyć. Może pop prostu zawody nie są dla mnie. Wtedy zbyt latam dla wykonania zadania, a nie dla siebie. To nie daje takiej radości. Nawet nie pozwoliło mi się skupić na pięknie krajobrazu.

Spać, najlepiej spać… jutro musi być lepiej! Jutro będzie lepiej!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (25)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
Ze Non
Ze Non - 2015-08-08 10:44
ot co...ostatnim akapitem trafilas w sedno...;)
 
ismat
ismat - 2015-08-08 11:22
Trzymaj się,nadzieja zawsze ....hej.!!!
 
zula
zula - 2015-08-08 12:48
Pierwsze zawody i ...pierwsze koty za płoty!
Teraz już będzie tylko lepiej- powodzenia :)
 
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017