Geoblog.pl    keyla    Podróże    Lotne Karpaty    No i zostaliśmy sami...
Zwiń mapę
2015
10
sie

No i zostaliśmy sami...

 
Ukraina
Ukraina, Pilipets
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 803 km
 
Zbyszek dziś ma badania. Później pewnie będziemy wiedzieć więcej. Na razie czekamy. A oczekując postanawiamy dalej próbować polatać.

Zbieramy się późno, żeby znów nie siedzieć na startowisku kilku godzin. Z perspektywy czasu myślę, że można było jednak co najmniej pół godziny wcześniej. Uciekła nam ostatnia ciężarówka na górę, a wiatr i termika za słabe, żeby startować znad kolejki. Zatem powolutku i z mozołem doczłapaliśmy się z Madmaxem na samą górę. Obserwujemy tych, którzy załapali się na ostatni transport. Najpierw brodzili blisko startu, teraz są w kosmosie, pod samymi chmurami. Zaciskam zęby i przyspieszam na ostatniej prostej. Nogi tak brudne od pyłu, że wodą gazowaną domywam je, bo nie miałam najmniejszej ochoty na wsadzanie tego syfu do skarpetek i do butów. Dość sprawnie dziś idzie start. W stabilnym podmuchu podnoszę skrzydło, nic nie splątane, nic się nie wypina. Radio okazało się sprzęga, ale tylko na tej jednej częstotliwości. Przestawiamy na inną, która nie sprawia tyle problemów. Trzeba chwilę podbiec po jagodach, pilnując kierunku i prędkości. Jeszcze stopy chcą odpychać się od ziemi, ale ta już oddala się… Madmax startuje niemal synchronicznie. Odkręcamy zgodnie w prawo, trochę nas podnosi. Potem każde z nas jednak wybiera trochę inny sposób na wybranie wysokości. Ja z noszeniem odkręcam nad startowisko i tu miła niespodzianka. Po krótkiej chwili łapię się na przesympatyczny komin unoszący mnie wyżej i wyżej… Ani się spostrzegam, jak mam już 2600m na liczniku. Wszystko jak zawsze wydaje się małe, a góry, które dziś jeszcze wydawały mi się strome i ogromne, stają się ledwie zmarszczkami na ogromnej płachcie pluszu, lekko nadjedzonego zębem czasu. Zielonego, gdzieniegdzie spłowiałego, gdzieś już prze mole wyjedzone dziurki i powycierane fragmenty… ot, rzucony niedbale całe wieki temu. W sumie nic dziwnego, mimo, że Karpaty wypiętrzały się w orogenezie alpejskiej, czyli najmłodszej, to jednak zaczęło się to już w triasie, a najintensywniejszy okres przypadał na trzeciorzęd. Fakt, wypiętrzają się do dziś, ale zaczęło się to już ponad dwieście milionów lat temu… był czas na płowienie, przeżeranie i zmęczenie materiału.

Wszystko fajnie, ale moja wysokość jakoś się nie chce już zwiększać. Dalej nie chcę na południe się zapuszczać, bo wiem, że mam niewielką postępową pod wiatr, a z południa bardzo ciężko wrócić. No i niedźwiedzie tam potrafią przyjść i chcieć się przytulić. A lądowanie zdawałoby się niedaleko, to jakieś 180km dojazdu. O ile ma się auto. A nasze auto, znaczy Zbyszka auto jest we Lwowie. Zatem trawersem, a chyba nawet bardziej halsem przebijam się na północną, ale ta dobrą stronę łańcucha i tu chcę walczyć dalej. Nie ma za bardzo z czym, bo chmury się rozpadają i nie noszą, a pod wiatr do lądowiska blisko naszego noclegu nie mam jak dotrzeć tak wprost. Lecę więc trochę z wiatrem, licząc na cud pod chmurami na noszenia takie, że dopchną mnie jakoś do noclegowiska, mimo wiatru. Oczywiście jest raz czy dwa możliwość utrzymania się w zerach, czyli w miejscach, gdzie ani do góry ani na dół nie ciągnie. Ale to szybko się zmienia. Potem jest już tylko w dół. Nad samą ziemią dość turbulentnie, więc trzeba się skupić. Wybieram w miarę ładne miejsce do wylądowania, ale po dłuższym przyjrzeniu się widzę, że to zagon barszczy Sosnowskiego. Rezygnuję oczywiście i strapiona lecę ciut dalej. Wiatr zwiewa mnie, ale daję radę. Przelatuję za wioskę i tam na łąkach, na których stoją już piękne stogi siana postanawiam przysiąść. Wytracam wysokość, robię jedna okrętkę, żeby dobrze trafić. Niestety nie przeliczyłam tego jak bardzo wiatr będzie mnie spychał. Do wybranego miejsca zabrakło mi kilku metrów. Zamiast tego, mam lądowanie w zagłębieniu, jakieś 10 metrów niżej, pod ścianą paproci. Oczywiście na całej tej dość stromej ścianie rosną paprocie i trawy. W jednym, jedynym miejscu jest krzak róży. I oczywiście linki skrzydła muszą spaść na ten krzak. Żeby nie było za łatwo ani przyjemnie. Ściągam tylko wierzchnią kurtkę – żeby sprawniej wydobyć linki z uchwytu kolców i gałązek. Po może 40 minutach w końcu jest dobrze. Mogę składać się i ruszać w długą drogę do „domu”. Przeleciałam zaledwie 14 kilometrów. Ale trudno – może jutro będzie lepiej?

Powrót to pasmo ciekawych widoków i spotkań. Od pewnej miłej pani starszej dowiaduję się, że miejscowość poniżej to Rieczka. Potem zagaduje mnie przemiły starszy pan w kapeluszu, który nie dość że pyta skąd się tu wzięłam to jeszcze okazuje się, że rozpoznaje moje polskie pochodzenie. Życzy mi powodzenia i błogosławi na drogę. Wzruszam się oczywiście i zamyślona idę dalej. Dopiero pokrzykiwanie kobiece wraca mnie do rzeczywistości. A kobiecy głos tylko kieruje mnie na drugi skraj drogi. Przyglądam się przyczynie pokrzykiwania – oto przez drogę płynie sobie nic nie robiąc z faktu, że to droga, rzeczka. Ot, taka, że zajmuje całą szerokość przejścia. Potem zakręca sobie wraz z inną częścią drogi, a „moja” droga wychodzi dalej, Brodzę po kostki w wodzie, co przyjemnie chłodzi. Po może kilometrze łapię na stopa autobus. Podwozi mnie kawałek, potem na rozstaju wiejskich dróżek on jedzie w swoją a ja idę w swoją stronę. Podziwiam nadal piękne chałupy, stogi siana i urokliwy krajobraz zapadłych małych wioseczek, z kwiatami, drzewami owocowymi, kurami łążącymi wszędzie gdzie to tylko możliwe… Zatrzymuję auto i upewniam się, że idę w dobrym kierunku. Kierowca potwierdza. Ruszam dalej z podziękowaniem na ustach. Za chwilę auto zawraca. Pan postanawia mnie podwieźć do głównej drogi. To niby kawałek. Oczywiście kawałek to jakieś 5 kilometrów! Jestem mu wdzięczna niezmiernie za pomoc. On mówi jeszcze, że za 3-4 godziny będzie jechał w moją stronę, do Pilipca i jeśli nie będę miała innej okazji, to on mnie podrzuci. Dziękuję mu jeszcze raz i ze słowami „z bogiem” na ustach rozstajemy się w swoje strony. Mija mnie trochę aut. Nikt nie zatrzymuje się. Po dwóch może kilometrach docieram do źródła zimnej, krystalicznej wody, gdzie widzę pana, który wcześniej mnie ominął. Przełamuję obawy i pytam wprost czy może jedzie w moją stronę. Okazuje się, że tak i że w sumie to może mnie podrzucić. W aucie czeka jego żona. Lekko zdziwiona, ale miła. Podrzucają mnie do początku wioski. Pozostałe sześć kilometrów robię już niestety pieszkom. Docieram do mety zmęczona, głodna i z pojawiającymi się już zakwasami. Myślę o tych przyjemnych, chałupinkach. O tym, jak piękny klimat ma to miejsce. Jak długo jeszcze uda im się pozostać takim trochę dzikim krajem? Gdzie chleb pachnie wyśmienicie i jest wyśmienity też w smaku, gdzie w sklepie rachuje się na liczydłach i w sumie nigdzie nie ma za bardzo kas fiskalnych. A jedzenie nawet w restauracji hotelowej jest jak domowe. I tanie. Gdzie ludzie nie walczą aż tak z naturą, tylko jakoś się do niej dopasowują. Oby jak najdłużej. Im więcej naturalności tym myślę lepiej. Myślę też o Karpatach i o tym jak wyglądają spod chmury. Widok ten zostanie pewnie ze mną na całą noc. Na kolację funduję sobie zupę grzybową i ziemniaczki smażone z cebulką. Tak po domowemu. Całość szaleństwo – kosztuje 12 złotych… Podoba mi się tu bardzo. Nawet kelnerka już się z nami chyba powoli oswoiła, bo w końcu zaczyna się uśmiechać.

Po kolacji czas już tylko zmyć pot i brud, napisać kilka słów i spać… Jutro ponoć mega warun i podstawy na bagatela… 3800metrów… no zobaczymy co i jak będzie!!!

Dobranoc!

Ps. Kazimierz i Krówka mają się doskonale – tyle, że nie wiem skąd ja im wezmę ich małe prywatne paralotnie bo upierają się że chcą sami też latać, hieh… :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (30)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2015-08-12 11:56
Potrafisz pięknie napisać o Karpatach,jagodach i o pachnącym chlebie . Wszystko to jest wplecione w główny temat ...w Twoją pasję!.
 
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017