Dziś poznaliśmy kolejny ciekawy sposób na dostanie się do startowiska. Ponieważ Misza z naszą trójką nie chciał jechać, bo to za mało pasażerów, postanowiliśmy wyjechać kolejką do połowy góry. Tam niestety pustki, które zmusiły nas do ponownego zadzwonienia do Miszy. Ten spryciarz natychmiast oddelegował do nas swojego syna na motorze. Na motorze!!! Cena taka sama. Wypiliśmy jeszcze po herbatce jak niemal każdorazowo. Zbyteń – tak się nazywa. Ale nie musze nazwy pamiętać. Jak wchodzimy do herbaciarni, to mówimy „poprosimy to samo” i już wiadomo, że właśnie Zbyteń. Podobnie mam w barze, w którym jadamy. Już wiadomo, że biorę bulion grzybowy. Tylko rodzaj ziemniaczków dodatkowo dobieranych może się różnić. Czasem są to domowe odsmażane z cebulką, czasem zapiekane z czosnkiem a czasem świeże młode z masełkiem. Ale też już wiadomo, co kryje się za słowami „to samo” w barze noclegowym. To bardzo miłe. I powoduje, że człowiek od razu czuje się bardziej u siebie. Bardziej spokojny.
Młodzieniec z czerwonym motorem przybył dość spiesznie i już gotowy było wieźć nas po stromych ścieżkach góry Gymba. Jako kobieta oczywiście zostałam puszczona pierwsza. Pewnie na próbę – bo jakby było źle to by była mała strata. Ale mam nadzieję, że to tylko moja wewnętrzna ironia. Podróż czerwonym motocyklem okazuje się być niezmiernie przyjemna i znacznie spokojniejsza niż ciężarówkami. Łagodniej podchodzi i wybiera nierówności terenu. Jestem zafascynowana jak sprawnie nam to poszło. W niedługim czasie jesteśmy już na startowisku w komplecie. Obserwujemy tandem, który z pasażerem rusza w powietrze. Wiatr silny. Szkwały porywiste. Pomagamy przy starcie. Po chwili pojawia się we mnie myśl, że ja wcale nie potrzebuję dziś iść w powietrze. Potem kładziemy się wygodnie wspierając się o swoje plecaki. Uprawiamy się klasyczny parawaiting. Saszka chyba nawet przysypia. Po jakimś czasie tandem idzie ponownie w powietrze. To, co robi z nim niewidzialna siła zdumiewa i odbiera całkowicie chęć na oderwanie się od ziemi. Saszka przytomnie sprawdza co dzieje się na startowisku od zachodu. Widać kruki latające i szukające noszeń. Jest tu stabilnie i zdecydowanie bezpieczniej. Wiatr i tak silny. Mam pewne obawy czy powinniśmy startować Wsłuchuję się w rytm powiewów. Interwały silnych uderzeń wydłuża się z 80 do 150 sekund. Cisza, a przynajmniej spokojniejsze powietrze jest coraz krócej. W końcu pada decyzja. Szykujemy się i wystartujemy w spokoju. Gotowi i z wyczuwalnym napięciem w każdym z nas, czekamy. Słabszych chwil nie ma. W końcu jedna jest. Ale zanim podejmujemy decyzję, już jest za późno. Wiatr znów uderza szkwałem. Po chwili przychodzi znów druga szansa. Patrzę na Saszkę. Stoi. Zatem podnoszę skrzydło. Okazuje się, że on postanowił zrobić dokładnie to samo. Idziemy ramię w ramię. Dystans bezpieczny. Odrywamy się od ziemi synchronicznie. Ułamek chwili za nami jest Madmax. Po kilku sekundach patrzę na lewo. Dostojnie bujamy się w miejscu, na skraju stoku. Moja prędkość postępowa wynosi 1,5km/h. Nie mam tylko pewności, czy to w przód czy w tył. Przyglądam się jak stok mi pod nogami ucieka – za mnie czy przede mnie. I okazuje się że jak powieje: raz tak, a raz inak. Nie pozostawia mi to wielkiego wyboru. Wypycham nogą belkę przyspieszacza i postanawiam dla bezpieczeństwa oddalić się od stoku. Wiatr nie jest dziś nam przyjazny. Moja prędkość wzrasta do 15-17 km/h. Jest dobrze. Przyglądam się chmurom. Przebudowują się bardzo dynamicznie. Mimo wciśniętego speeda, mam wciąż do góry, a nawet w jednym momencie bardzo. Ale na krótko. Potem udaje mi się dotrzeć nad lądowisko i nad nim w słabych noszeniach poćwiczyć cierpliwość. W końcu spokojnie i bez nerwów siadam na ziemi. Kilka minut później Saszka ląduje w drugim końcu lądowiska. Królem przestworzy dzisiejszego dnia zostaje Madmax. Bawi się jeszcze chwilę, ale ostatecznie, w momencie, gdy noszenia zaczynają w niekontrolowany sposób wybierać go niezależnie od jego chęci. Odbija więc do nas i wytracając wysokość na kilka sposobów, dociera do ziemi. To jego pierwszy raz, gdy noszenia przestały być zabawne i pożądane, gdy chmura chciała koniecznie go przytulić. Ale na szczęście w porę się zorientował i udało mi się bezpiecznie dotrzeć do nas.
Decyzja o starcie była dziś trudną decyzją. Chyba każdy z nas przeżywał rozterki, czy to najlepsze rozwiązanie. Cieszę się jednak, że spróbowaliśmy. Każdy z nas doświadczył czegoś, co dało mu radość, satysfakcję, co dało do myślenia. Piękno i bezwzględna obojętność na nasze emocje niewidzialnej siły drzemiącej w chmurach ukazała się dziś i dała małą lekcje pokory. Najbardziej jednak cieszy to, że wszyscy jesteśmy razem na ziemi. Bezpieczni i zadowoleni choć z tego krótkiego lotu.
Czas na wspólną kolację, dalszy ciąg rozmów i pożegnanie. Jutro ma nie być latania, więc chyba się nie zobaczymy. Ale mamy swoje namiary internetowe i wiemy, że spotkamy się jeszcze kiedyś znów Tu, czy w Polsce. A może obwód Doniecki kiedyś znów będzie przyjazny i bezpieczny i będzie można ich odwiedzić tam? Na razie smutek i rozpacz. Ale oni nie chcą się wyprowadzić. To ich dom. Nawet jeśli zniszczony i w stanie wojny.
Powietrze wyraźnie przegrzane. Noszenia dziwne. Nie ma jak utrzymać się w powietrzu. Dzielę się tymi problemami mailowo ze Zbyszkiem. Ma kilka dobrych słów i oczywiście porad, które powinny zadziałać. Choć nie zawsze działają. Moje poczucie, że jednak nic nie umiem pogłębia się…
Z listów od Zbyszka: „A co do słabych noszeń to spróbuj sobie wyobrazić to powietrze które niczym złoty smok owija się wokół ciebie, zwodzi kluczy ucieka a ty gonisz go, przenikasz, osaczasz. To jak taniec godowy dwóch smoków, ale zaloty smoków to trudna sztuka. (…) Temat kominów smoków można rozwinąć. Te młode i głupie które skaczą przy ziemi i beztrosko machają ogonami aż się skrzydło marszczy, i te potężne spokojne dające poczucie pewności i bezpieczeństwa. Gdy siedzisz na startowisku i widzisz te rozbrykane to gdy startujesz do nich myślisz pobrykajmy razem, ale gdy siedząc na trawie powoli ukazuje się przed tobą wielki łeb smoka który przesłania pół horyzontu, a za tą głową unosi się majestatycznie wielkie spokojne cielsko giganta to wiesz że czeka cię wspaniała podróż bezpieczna i wysoka. Zapominasz wtedy o tych wszystkich rozkapryszonych młodzikach i ruszasz w spokojny pełen energii taniec na niebie.”