W południe mam pociąg do Gdyni...
cała Polska sparaliżowana zimą...popękały tory...mój pociąg ma pół godziny spóźnienia (i tak mam farta bo inni czekają ponad godzinę lub lepiej) a na trasie kolejne pół...a mój rower jest za mały na te stelaże rowerowe i musi stać oparty o nie...
droga mija spokojnie...
a ja myślami wciąż w Grecji i na rowerze...patrzę na niego z rozczuleniem i już wiem - załapałam bakcyla i zagnieździł się on we mnie mocno...
czuję smutek...poznane nowe miejsca które chciałoby się lepiej i dłużej zobaczyć...krajobrazy które wryły się w serce...chwile które już nie wrócą...kolejny kawałek serca który został tam...jak zawsze, jak na każdym wyjeździe...
wspominam rozklejony but, zepsuta maszynkę, rozwalone kolano, problemy z autem, krążenie w ulewie po Patrze szukając drogi do auta...oraz kilka innych przygód...uśmiecham się...to będą dobre wspomnienia...bilans i tak wychodzi na plus!
co zapamiętałam najbardziej?? trochę brudu i śmieci na ulicach, dużo na wpół zdziczałych zwierząt domowych wszelkiego rodzaju i gatunku, krzykliwe kolory i słońce...i piękno które choć tak odmienne od polskiego krajobrazu, tak jak wszędzie zapada głęboko w pamięć i serce i zostaje tam...i czasem cicho szepcze żeby może jeszcze raz...??
zapamiętałam też wsparcie i troskę...
No i cześć pieśni!
ps. nasze liczniki kilometrowe pokazały wiecej niż tu się wyliczyło...ale o pewnie kwestia różnic w trasach...
ps2. zdjęcia zamieszczone wykonane częściowo przeze mnie a częściowo przez Przemka:)