O życiu stacyjnym można by opowiadać godzinami...
dniami wręcz myślę...
ludzie są niesamowici a i miejsce specyficzne...
zakolegowałam się z jednym takim...Mateuszem Moskalikiem ;)
na stacji tłok i gwar... chętnie uciekam do pomocy jemu na pontonie...
ja pierwszą część roboty zakończyłam...wirowałam, sączyłam, dodawałam odczynników...podsumowując po czterech dobach niespania i pracy z zebranymi osadami z dna morza których było ze 20 litrów...otrzymałam 1.2 ml żółtawej cieczy która w teorii miała być cząstkami wirusopodobnymi ;)
co ja tu tak w ogóle robię?
hmmm...badactwo ;)
ten projekt naukowy dotyczy wirusów w osadach morskich i ich zdolności do rozkładania śluzów wydzielanych przez bakterie...obrzydliwe?? może...ale pomyślcie, że takie wirusy mogłyby rozkładać śluzy wydzielające się w płucach dzieci chorych na mukowiscydozę...i dzięki temu wirusy takie mogłyby pomóc w leczeniu tego cholerstwa...
tak więc szukam tych wirusów i tych śluzów pod szefostwem jednego takiego biotechnologa i genetyka...:)
a w wolnym czasie pomagam w robocie innym, jak to jest tu w zwyczaju...
dlatego właśnie wylądowałam w najcudowniejszym miejscu...na Brepollen...
pływam na pontonie i robię pomiary sejsmoakustyczne dna ... po co?? żeby wiedzieć jaki kształt, głębokość ma to dno i z jakich materiałów się składa... po co?? żeby kolega Mateusz mógł zrobić swój doktorat ;) a o kolejne "po co??" to już proszę do niego ;)
o tym co na Brepollen mogłabym opowiadać godzinami, dniami, tygodniami...
ale w skrócie:
1. nasz dom to namiot wysoki na 2 metry z dwoma komorami do spania.
2. otoczony nasz dom jest ogrodzeniem jak elektrycznym pastuchem...tyle że nie przeciw wychodzenia a przeciw wchodzeniu ;)
3. kto nie powinien wchodzić?? ano białe misie które mogą nam popsuć plany, humory i zdrowie...
4. a czy próbują wchodzić??no niestety czasem tak...przyciągane ciekawością wrodzoną i zapachami...zdarza się, że i namiot testują czy wytrzymały i to nieszczęśliwie jak jesteśmy w środku...trza takiego delikwenta potraktować gumową amunicją i rakietnicami aby sobie poszedł. Ostrą amunicję też mamy ale to na ostateczność
czemu? bo zabicie takiego misia tu na Svalbardzie to tak jak zabicie człowieka...przyjeżdża policja i jest dochodzenie...tylko w przypadku konieczności można zabić...a poza tym...jeśli można odstraszyć to się odstrasza - zabijanie to przecież nic fajnego!
5. a jak wygląda takie życie pod namiotem??się pracuje na pontonie, po 6-8-10 godzinach pływania po wyznaczonych profilach (czyli liniach układających się potem w całą siatkę) wraca się do domku na obiad - pulpa makaronowa lub zupki chińskie i gorącą herbatę oraz na coś słodkiego...potem się próbuje spać...chociaż słońce nie zachodzi...a potem znów się idzie na ponton...w międzyczasie się rozmawia, robi zdjęcia, dobrze bawi i ewentualnie przegania misie...albo odgruzowuje brzeg z brył lodowych...wciąż towarzyszą nam głuche huki od cielących się (obłamujących się) lodowców...jak na froncie...z hakownic jakby ktoś cały czas dawał...raz na jakiś czas po zapasy amunicji, jedzenia i innych takich oraz aby się umyć śmigamy pontonem na dwa dni na stację...
6. Na stacji integrujemy się z ludźmi i relaksujemy...czasem i tu przychodzą misie...czasem są zabawy w weekend i wówczas bawimy się całą noc...ludzie są na prawdę fantastyczni
7. czas biegnie nieubłaganie i mimo iż staram się jak mogę nie chce się on zatrzymać...
8. opowiadać mogłabym jeszcze długo i dużo, może z czasem uda mi się to pouzupełniać?...