dziś padał pierwszy śnieg...
przysypał niczym cukrem pudrem szczyty gór ...
jeszcze tylko tydzień mi został...19 sierpnia trzeba będzie wracać...
wrosłam w Brepollen...w to chodzenie za hałdy kamlotów żeby zrobić siku z rakietnicą w ręku...w rytm echosondy na pontonie...w to piękno które mnie otacza, w odwiedziny ptactwa, fok, niedźwiedzi i czasem znajomków ze stacji...wrosłam w to pełne światła życie i jego orzeźwiający chłód temperatur nie przekraczających 5 stopni w plusie...
całym sercem oddałam się tym błękitnym lodowcom schodzącym z gór wprost w morską wodę...znalazłam tu przyjaźń, serdeczność i ciepło...
tak jak i na Stacji...ciężko będzie wrócić i zostawić to wszystko za sobą...
zapomnieć? - nigdy!
czeka na mnie jeszcze trochę pracy z wirusami, błotem i wirowaniem, zostaję ochrzczona cyborgiem i nadany mi zostaje hymn...fragment z "Jaskółki":
"...na wieczne wirowanie, na bezszelestną mękę..." :)
tyle rozmów przeprowadzonych, tyle łez ze śmiechu wylanych, tyle piosenek wspólnie zaśpiewanych, tyle wieczorów jasnych i słonecznych spędzonych wspólnie...
w międzyczasie za namową kolegi rzeźbię w wosku niedźwiedzia którego potem metodą traconego wosku odlejemy z ołowiu...
uczę się też prowadzić PTS-a - czyli opisaną już hybrydę jeżdżąco-pływającą na gąsienicach, która zrobiona jest na podwoziu czołgu ;)
wprawiam się w pływaniu pontonem i cieszę się ze wypływam tyle godzin do mojego patentu sternika motorowodnego!!
czasem odwiedzamy grupę w domku na Palmfjoden - po przeciwnej stronie fiordu...
cóż mam pisać...za wiele wydarzeń i za wiele opisów...
może choć zdjęcia pokażą jak wiele serca można tam zostawić...
powoli zaczyna ściemniać się i zmierzchać...