łzy same cisną mi się do oczu i dławi mnie w gardle...
trzeba było się spakować z namiotu i wrócić definitywnie na stację...
tu pożegnać się z tymi wszystkimi którzy tak bardzo zapadli w me serce...
przypominam sobie jak bałam się zsiadając z Oceanii, że nie znajdę tu nikogo "do kompletu"... bo ludzie zawsze pracują tu w parach lub grupach...
i z uśmiechem wspominam że znalezienie grupy zajęło mi dobę ;)
nadal przed oczami mam malejący czerwony punkt naszego domku...przypominam sobie jego ciężkie chwile gdy pod naszą nieobecność został zdewastowany przez samicę z młodymi lub gdy próbował dostać się do niego pokaźny samiec i przerobił go na chiński styl ze spadzistym dachem...jak raz zerwała go wichura...jak gotowaliśmy na ogniu i jak odcisnęłam swoją dłoń na wejściu...
a oglądanie filmów podczas ładowania akumulatorów z agregatu?... a słuchanie muzyki na pontonie?... a te wszystkie cuda które zostały?...
na stacji wcale nie lepiej... ja jadę a cala reszta zostaje... chyba też im smutno...
Eltanin wywiezie mnie stąd za dwa dni