Oslo, obmierzłe lotnisko pełne ludzi, krzyku, hałasu, śmieci…odwykłam od tego wszystkiego…
I pomyśleć, że trzeba wracać w jeszcze gorszy śmietnik i rozgardiasz – do miasta…
czuję silny wewnętrzny sprzeciw i jakąś dojrzewającą po cichu myśl…a gdyby tak…
Ponoć nie ma rzeczy niemożliwych jeśli się czegoś bardzo chce…chyba nie ma większego kłamstwa...tak bardzo chciałabym cofnąć czas, zatrzymać go…ująć w dłonie i napawać się jego pięknem…cieszyć każdym kształtem, dźwiękiem, obrazem, smakiem i uczuciem, wpisanym w tą kroplę drżącą niepewnie pomiędzy moimi palcami…prześwitującą i przeciekającą jednak nieubłaganie…nie da się…nic i nikt nie jest w stanie tego dokonać…
Ale gdyby tak…gdyby jednak…którą chwilę wybrać na tą jedyną, tą która powolną strużką przecieknie i delikatnie wysychając rozpłynie się w nicość w moich rękach?...a może jednak mimo nieuchronności tego, uda mi się nią nasycić choć odrobinę bardziej?...
Zaglądam w głąb siebie, szukam po szufladach wspomnień, wyciągając świeże jeszcze kartki z coraz bardziej zapchanych zakamarków…
Tęsknota rozdrapywana delikatnie swędzi podskórnie i powoduje niepokój…nie mogę znaleźć ukojenia dla myśli i burzących się sztormowo uczuć…jak nad lodowcem rozpartym wygodnie między szczytami, rozpędza się we mnie wichura, spełza w głąb duszy i rozwiewa złudzenia…tak jak wtedy, pamiętasz?...kry lodowe na spienionych wodach fiordu…pchane bezwolnie dalej i dalej…poza swój świat, poza wszelkie pojmowanie…są tylko dwie drogi: jedna w dal, tam gdzie nieznane, druga na spokojny śmiertelnie brzeg…obie na zatracenie…
I znów nasuwa się myśl: A gdyby tak…gdyby jednak zatracenie było po prostu drugą stroną lustra? A za nim to, za czym się tęskni i do czego chce wrócić?...tak chciałabym móc znaleźć takie swoje lustro i w każdej chwili gdy jest źle uciec…zniknąć tam, gdzie chce się przebywać…znaleźć pocieszenie i ukojenie…
Szybuję teraz wysoko…ponad światem, ponad chmurami, ponad wszystkim…złudzenie… Tęsknota skrada się i wpełza pod skórę…i wiem, że tak naprawdę wciąż słyszę trzask lodowca osuwającego się boleśnie wgłęb wody, czuje słony smak na ustach i chłód wiatru otulającego mnie troskliwie…a potem wsłuchuję się w ciszę… tą jedyną, wyjątkową…arktyczną…pełną spokoju i pewności…odwiecznej pewności lodowych pustyń i poszarpanych szczytów…pełną piękna i dzikości opanowującej moje serce…
oto jestem…odnaleziona i przepełniona szczęściem.
Dom coraz bliżej…
a ja coraz bardziej rozdarta…