Dziś był dzień „pierwszych razów”:). Ale wszystko po kolei. Nadal podtrzymujemy swoja opinię, że mam cudowny śpiwór i matę! Spałam jak dziecko! Wstaliśmy jak należy – o 7.00 rano. Lekko pochmurnie, ale nie pada. Ruszyliśmy. Śniadanie wypadło gdzieś na trasie. I tu pierwszy „pierwszy raz”: dojechaliśmy do Laponii!. Około południa wjechaliśmy do kraju hodowców reniferów. Tu czekały na nas kolejne niespodzianki. Tuż przy drodze dojrzeliśmy truchtającą klępę z młodziakiem. W końcu! Widziałam łosie! Hura! Koło 17.00 przekraczamy Koło Polarne;). Pamiątkowa fotka, choć szkoda, że nie ma komitetu powitalnego z białym misiem na czele. Na pocieszenie na spotkanie wychodzą nam kilkadziesiąt kilometrów dalej renifery! To kolejne spotkanie z cyklu „pierwszy raz”! Są piękne. Jest wśród stada albinos. Wygląda magicznie… Szkoda, że część stada ma obroże. Zauroczeni jedziemy dalej, mijając jeszcze stado drugie i trzecie. Kolację zjadamy spokojnie, w chatynce dla turystów nad bajecznym jeziorkiem. Generalnie ilość jezior, jeziorek i oczek wodnych robi wrażenie. A to, ile śmieci pozostawił lodowiec i jak niesamowicie wyglądają głazy wielkości domu w środku lasu…tego nie da się opisać. Kamienne miasta i wsie, niczym prawdziwe migają nam tylko niemal na każdym kilometrze. Około 22.00 pora spać. Temperatura spadła już do 4oC. Fajnie. Dobrze, że pogoda dopisuje i oprócz deszczu mamy tez słońce i błękit nieba z chmurkami. Przejechaliśmy kolejne 800km, przez Ostersund, Hammerdal, Dorotea, Storuman, Arvidsjaur, Jokkmokk (typowa Laponia), Galliveare i Svappaveara. Jutro mamy się kapać. I dobrze – śmierdzimy już troszkę. Z ciekawych spotkań – na koniec dnia niemal potrąciliśmy włochatkę. Wczoraj było cos wielkości pliszki, dziś włochatki…co nas czeka jutro? Zobaczymy!