uprzedziliśmy Renatkę i robiąc jeszcze poranne zakupy idziemy na proszone śniadanie...
zjadamy je ciesząc się z ponownego spotkania i opowiadając wiele o przygodach które nas spotkały... o przyjaźniach które związały na zawsze dusze nasze i kilku Estończyków...
potem Renatka zabiera nas do swojej małej "manufaktury" ... do świata glinianych figurek i domków na podgrzewacze i olejki eteryczne...dzwonków i kubków, aniołków, koow, łosi, psów...jędz i diabłów, rybek i misiów...wszelakiego wytwarzanego ceramicznie i ręcznie malowanego cuda...które potem sprzedawane jest w małej niepozornej budce na spockim deptaku;) świat jest taki mały...
ruszamy w dalszą drogę na stopa...