Tak jak zapowiedziano mi wczesniej dzis dzien wycieczkowy...
Luis - czyli moj host w Bradze bedzie pozno, wiec moge sobie pozwolic na ta odrobine szalenstwa :)
acha - tu nie maja polskich liter w komputerach wiec pisze bez nich...z gory przepraszam:)
wyruszylismy do Bragi a potem do malej miesciny Gerez...czytaj rzererz (przez z z kropka - ale tu takich znakow niet)
cudowna, w srodku gor z widokami zapierajacymi dech w piersiach milionem malenkich potoczkow i wodospadzikow - kazdy ze swoja nazwa dumnie wyryta na drewnianej tabliczce...
potem dotarlismy za granice - do Galicji w Hiszpanii bo Gerez to nie tylko miescinka ale caly region: w nim znajduje sie najstarszy w Portugalii Park Narodowy, starszy nawet niz sama Portugalia...
mijamy autem zielen, dojrzewajace pomarancze i mandarynki, tu juz kwitnie zarnowiec!!!
no i mijamy drzewa ktorych nie rozpoznaje...okazuje sie ze to akurat las eukaliptusowy :D ach...no oczywiscie:)
docieramy na szczyt jednej z gor...przystanek, maly spacer i piknik!!!
sa owoce, kanapki, ciasto, salatka, czekoladki, soki i czysta, chlodna zrodlana woda...slonce na bezchmurnym niebie, jakies 20stopni w powietrzu...spiewajace ptaki...
a dostaje smsa z Gdyni ¨jak u ciebie? u nas snieg¨ ... rozejrzalam sie i w odpowiedzi wyslalam zdjecie:D
Wpatrzona w krajobraz na moment odplywam...widok zapiera dech w piersiach...u dolu wije sie w srebrze rzeka przetykana lekko azurytem...gory wspinaja sie swoimi szczytami tak, jakby chcialy zajrzec do bram niebieskich, ale za kare wciaz gubia kawalek siebie - cale pokryte sa gigantycznymi kamlotami, zatrzymanymi w ruchu...ma sie wrazenie jakby przysiadly tylko na moment i zaraz mialy potoczyc sie dalej... w dol...ku lsniacej rzece...
pomiedzy tymi olbrzymami poprzysiadaly drzewa wszelakie, iglaste, lisciaste, male i duze, smukle i przysadziste...
za jednym wzniesieniem nastepne i kolejne...gubia sie i zlewaja na horyzoncie zasnutym mglistym oparem.
Wpatruje sie w to pelna podziwu jak ktos niedbale rozrzucil to wszystko...i gory i kamienie i drzewa...I zadziwiajace ze mimo tego ¨niechlujstwa¨ widac w tym jednosc...
popedzana przez pozostalych schodze niechetnie zeszczytu i wsiadam do auta...
czas jechac dalej - gorace zrodla czekaja!
Docieramy na miejsce i tu maly zawod: miejsce zostalo ¨dostosowane¨dla ludzi, wybetonowane i üczesane¨... szkoda bo musialo byc piekne gdy bylo naturalne...
po jakims czasie jest mi za goroca...woda ma od 40 do 50 stopni (zaleznie od miejsca i wybicia swiezej goracej wody z pod ziemi) wiec postanawiam sie schlodzic w rzece jak po saunie...
¨Crazy girl from Poland¨slysze za plecami, ale panowie dzielnie mi towarzysza choc po zanurzeniu nog polowa rezygnuje. szybko siadam w wodzie,schladzam sie i wracam...
smiechy, chichy i radosci co nie miara...
i tak jeszcze z piec razy. Tylko jeden sie ostal na placu boju - Paulo z Porto...:) reszta odpadla:)
A Portugalczycy podsumowali to tak - you are crazy...I have to go to Poland :D
Na zakonczenie dnia kolacja czyli pizza i cola... lepsze to niz nic...
jutro o 8.30 musze byc w szkole - bo jak wspomnialam szczypta nauki jest w tym wyjezdzie...ale o tym jutro... :)
zasypiam na stojaco niemal wiec chyba sie po prostu sparteruje....
bona nit (to chyba po katalonsku ale portugalskiego nie pamietam)