Wstalam wczesnie zeby nie przegapic zadnego autobusu...
tuz po 9 bylam na dworcu autobusowym.
No i wiadomo juz ze nie przegapie zadnego autobusu bo do Sevilli odjezdza tylko jeden - o 15.35... i o 20 laduje u celu... dramat...
tym razem Faro mnie nie chc wypuscic?
Kupilam bilet dopytalam sie o milion rzeczy i juz wiem jak wracac...
moglam i do Faro dotrzec za polowe ceny, ale wiem to teraz, po fakcie...
no coz, nastepnym razem bedzie lepiej :)
Zdeptalam cale Faro - to ladne i stare wszerz i wzdluz...
jest piekne, przytulne ale strasznie zniszczone...
za dnia nadal przypomina Tallin, tyle ze bardzo zmeczony uplywajacym czasem.
Dzis jadlam daktyle wprost z drzewa palmowego / slodkie i smaczne! oraz pomarancze prosto z drzewa...soczysta i kwasna jak diabli :)
spacerowalam wciaz rozpraszana klekotaniem bocianow...
te dranie zadomowily sie w miescie i siedza gdzie popadnie...jak sroki u nas :) ciekawe co jedza tak w miescie... do McDonaldsa zagladaja?
w koncu wyruszylam do Hiszpanii...
okazuje sie ze polaczenia pociagami nie funkcjonuja...naturalna granica miedzy Portugalia i Hiszpania jest rzeka...a jej otoczenie stanowia bagna i podmoklosci...wiec grunt jest na tyle miekki ze pociag nie ma szans przejechac..niezle...niby 21 wiek...
Po przekroczeniu granicy niespodziewanie szybko zmieil sie krajobraz...
ziemia byla czerwona i jakas kleista...drzewa tez troche jakby inne...nie sadzilam ze tak wyraznie moze to przebiegac...
utknelam w korku...i skrywane marzenie ze moze zdaze na ostatni autobus do Tarify o 20.00 leglo w gruzach...
dobrze ze sprawdzilam sobie nocleg...CS tym razem zawiodlo. Ale znalazlam cos co sie nazywa Bagpackers Oasis...polecam wszystkim! nocleg od 17 euro, porzadne warunki i darmowy drink na wstepie:) wiem ze dzialaja tez poza Sevilla... tak jak HI (Hostelling International) ale jakos mi tu fajnie...tymbardziej ze na recepcji siedzi polka i juz poznalam nastepna ktora wyciaga mnie na flamenco...moze sie wybiore? :)
No dobrze, koncze i postara sie moze jakos choc kilka zdjec przygotowac i dorzucic do tych wypocin. dzis chyba ostatni dzien tak regularnego pisania:)
w koncu sie nie wybaral na flamenco...siedze i probuje walczyc ze zdjeciami przy czyms co si enazywa Tinto de Verano...pychota skladajaca sie z czerwonego wina, lemoniady, lodu i cytryny/limonki...
delikatne i nie dajace sie we znaki...leja to prosto z kija jak piwo :)
a w Hiszpanii tez bocki w natarciu;)