No to zaczelo sie od falstartu...
Rano w cudownym domu wykapalam sie, przy sniadaniu tryskalam energia i optymizmem. Nuno wywiozl mnie na autostrade. Byl tak przejety, ze chyba postanowil poczekac az mnie cos zabierze...stal na tej wysepce i stal...
No i zatrzymala sie policja...I to na przeciwko! Nie moge tu stac. i kropka. Ruch pieszych i postoj aut jest SUROWO zabroniony. Won na krajowke. No to dziekujac Bogu ze ten Nuno poczekal - musialam go bronic bo chcieli mu mandat wlepiac - wpakowalam si emu do autai wywiozl mnie na ta neiszczesna krajowke. I sobie pojechal. Szybko zlapalam furgon do Porto. Jest dobrze! Przesympatyczny 50-latek. Nie przeszkadzala mu bariera jezykowa. Pod koniec zaczelam nawet rozumiec sens tego co do mnie mowi mieszanka portugalskiego, hiszpanskiego, francuskiego, anglielskiego i chyba niemieckiego i wloskiego... Moja *znajomosc* hiszpanskiego nawet okazala sie przydatna..hie - piec slow na krzyz...
No dobrze. Porto mnie przerazilo. Ogromne, niekonczace sie ... ale przeciez latwo idzie! dam rade!
No idzie...ale SIE! Szlam i szlam zeby wyjsc poza miasto...godzine, druga, trzecia...przechodzilam z jednego miasteczka wprost w drugie... Na stopa w dogodnych miejscach nikt sie nie zatrzymywal. Co za ludzie?! W koncu o 15.00 Portugala mnie pokonala... Bardziej zalezy mi na dotarciu do Maroko niz na stopowaniu po urokliwej krainie Porto...
Z ulicy zgarna mnie nastoletni rowerzysta, nie mogacy sie nadziwic ze mooi bracia i przyjaciele wywiezli mnie za miasto i po porstu zostawili...
Zaciagnal mnie niemal sila do pobliskiego (kolejnego!!!) miasteczka Carvahles (czy jakos tak) i mowiac po portugalsku dziwil sie ze go nie rozumiem. Ale chyba zaciagnal mnie tam zebym na stacji benzynowej zlapala auto do Lisbony czy gdzie tam chce. Niezle. Ale auta oczywiscie takiej uslugi nie oferowaly. Panowie grzecznie dali mi wytyczne jak mam postapic: wrocic do Porto, wsiasc w pociag i na tym zakonczyc sprawe...Dali nawet dokladne wytyczne jak dotrzec natutejszy przystanek autobusowy...
zrezygnowana po prostu poszlam do autobusu. Dotarlam do Porto znalazlam stacje PKP. Niewlasciwa...A za 30 minut odjezdza ostatni pociag do Faro!!!
szybko - taxi (5 euro) i sie udalo:)
kupilam niebotycznie jak dla mnie drobi bilet ale juz bylo mi wszystko jedno. Byle sie stad wyrwac...byle do przodu!
Pociag ekskluzywny - za ta cene to powinni obiad podac! - z telewizorami i wejsciami sluchawkowymi w kazdym lotniczym siedzeniu. I wszystko dziala! nawet 4 stacje radiowe tam byly!. 6 godzin pozniej, czyli o 22.00 wysiadam w Faro... jakos przytulnie mi tu. Nadmorska miescinka. Z pomoca z domu znalazlam schronisko i szybko buchnelam sie do wyra...jutro MUSZE DOTRZEC DO CELU!!!
A Faro...nastawione na turystyke cieple miasteczko...w ktorym mieszkancy wyrazniej niz na polnocy maja goraca krew. Nocne zycie, pokrzykiwania i rozmowy na glos dla mnie brzmiace jak karczemna awantura...Sliczne domki i uliczki...taki portugalski Tallin :)
Ciekawostka dnia: tu na slupach roi sie od gniaz z bocianami! naszymi, polskimi, bialymi bockami! Dziwnie wygladaja wkomponowane w drzewa palmowe czy cytrusowe...herezja jakas :D