Lotnisko Heatrow
No to zaczęło się… od telefonu od Rafała – szwagra który chwilowo mieszka w Londynie – jeszcze wczoraj… „Kasiu jak przyjedziesz do Londynu to jest małe utrudnienie… akurat jutro jak będziesz to strajkuje komunikacja miejska… ma to być całkiem duży strajk…” O matko polko… Mój podróżny pech całkiem ukontentowany siedział na moim laptopie i dyndał bezczelnie nogami, szczerząc się i filuternie pogwizdując pod tym swoim nochalem…
No cóż… coś się wymyśli!
Rano skoro świt zerwałam się o 6.00 i ostatnie przygotowania i gorąca herbatka… Tomasz – mój przyjaciel i kierowca na gdańskie lotnisko przyjechał po 7.00 i tuż przed 8.00 wyjechaliśmy. Spokojnie i bez nerwów dotarliśmy i tu oczywiście zaczęły się schody…
Rayanair to nie jest moja ulubiona linia, nie, nie, nie… Pani na odprawie powiedziała że mogę mieć tylko jeden bagaż i moje ukochane skrzypki musiały zostać w Polsce bo dopłacać 200zl za nie nie miałam jak…
Najlepsze będzie teraz – miałam w moim bilecie zaznaczone jakies on-line check-in ponoć (nie wiem, ja nie widziałam)…i nawet byłam na tej zakładce na stronie ale ponieważ chciałam dwie sztuki podręcznego to wyszłam z tej strony nie ukończywszy procesu…
A tu psikus: miałam obowiązek odprawić się on-line i SAMA wydrukować sobie kartę pokładową moją własną i na pewno posiadaną drukarką (swoją drogą nie posiadam drukarki). Jeśli tego nie wykonałam… MUSZĘ zapłacić 160 złotych (sic!) za wydrukowanie tejże karty pokładowej przez obsługę na lotnisku przy odprawie „na żywo”… no niech mi ktoś powie że to jest normalne… ale ale… to jeszcze nie koniec poszłam gderając do kas zapłacić rzeczoną sumę i proszę o fakturę… a pani w kasie mi mówi: „na loty międzynarodowe nie wystawiamy faktur” (ke?!?!) „słucham?” „no, leci pani do Anglii a my na międzynarodowe nie wystawiamy faktur”… „ale jesteście firmą, zarejestrowaną, działającą legalnie, z numerami i płacicie podatki…” „no…tak”… „to jakim cudem NIE wystawiacie faktur na prośbę/żądanie klienta?” „nie wiem” ...
Postanowiłam sprawę załatwić u źródeł i napisać bądź zadzwonić do Irlandzkiego biura tak szybko jak tylko będzie to możliwe… i poprosić ich o fakturę… musi się udać do diabła! A ty się tak nie ciesz, drański Pechowcu!
OSTRZEŻENIE dla klientów firmy Rayanair – omijać szerokim łukiem! Z biletu który miał wg oferty kosztować 330pln zrobiło się po podatkach i innych dziwnych rzeczach … niemal 700pln… a jeszcze zmniejszyli wagę bagażu głównego z 20 do 15 kg…więc miałąm 2 kg nadbagażu i pani chciałą mnie za to skasować 60pln za każdy kg (120 łącznie!!!). Ratunkiem okazał się pewien młodzieniec który ochoczo zaproponował że weźmie część moich rzeczy tak, żebym nie płaciła. O! No i dobrze… powędrowałą do niego lornetka, śpiwór i jedna paczka ciuchów…i już lepiej… Dzieki ci, Leszek!
OSTRZEŻENIE DRUGIE – ci, co jednak będą latać… od października jeśli ktoś sam sobie nie wydrukuje karty pokładowej na 4 godziny przed odlotem to go WYKREŚLĄ z listy pasażerów!!!
Miło?
Wylecieliśmy spóźnieni i spóźnieni też wylądowaliśmy. Ale Rafałek ze swoim kolega Pietrkiem czekali cierpliwie… co cudowne – mieli auto! Zostali więc moimi Bohaterami Dnia! Dlaczego napisałam Pietr a nie Piotr… bo to swojak! Po akcencie od razu poznałam… Lubelszczyzna wszędzie się odnajdzie
Pojechaliśmy na obiadek (malezyjskie jedzenie – jakoś dziwnie podobne do Wietnamskiego, Chińskiego i ogólnie z tych regionów…przynajmniej w tych wersjach podawanych w barach w Polsce)… swoją drogą pyszne!
No i nie zwlekając mimo że dopiero 16.00 wyruszyliśmy na lotnisko Heatrow... zostawiając po drodze duży plecak u Rafała. Przez najbliższy tydzień z okłademnie przyda sie :) Dotarliśmy o 18.10… jak dobrze że pojechaliśmy od razu bo czasu zrobiło się zdumiewająco mało! Pani na odprawie – tym razem Gulf Airlines (linie Bahrajnu) pyta mnie gdzie mój podręczny bagaż… mówię że tu i pokazuję plecaczek dzielnie niesiony przez Pietrka…A pani że ważyć to to będziemy…No masz babo placek…przecież to ze sto kilo waży ważyło 11 a pani mówi że limit to 7 i muszę nadać… Cholerka – przecież w Dubaju będą mnie kroić jak za zboże za transfer a pyzatym tam mam lapka, aparat, obiektywy, pierścienie… jak nic mi to sponiewierają… tłumaczę pani co waży aż tyle, wyciągam i pokazuję sprzęt. Kochana Kobita! Bez zająknięcia pozwala zabrać ze sobą i prosi żeby nie wkładać do pojemnika bo kogoś tym zabiję jak wypadnie… solennie obiecuję bo i tak zawsze kładę pod siedzenie w swoje nogi…
Pakuję się ze wszystkim i żegnam z Pietrkiem! Dostaję przy okazji zaproszenie na obiad po powrocie i już poinformowana zostaję że odbiorą mnie i sprzeciwu słyszeć nie chcą! A co ja się będę upierać? :D
Do samolotu wsiadamy z lekkim opóźnieniem – zepsuł się autobus… (bywa?) a potem godzinę czekamy popijając soczki przepraszająco roznoszone przez obsługę… tym razem pogoda pogorszyła się na tyle, że trzeba czekać na poprawę…a w Bahrajnie mam dość mało czasu na przesiadkę…
kątem oka widzę szczerzącą się gębę mojego Podróżnego Paskudztwa…
obok mnie angol w drodze do Bangkoku też zaczyna nerwowo dreptać…ma swój samolot 10 minut po mnie
Szyderczy uśmieszek nie znika… ale angol mówi że damy radę! Bo to niewielkie lotnisko i wszystko blisko! Paskudztwo spogląda nieprzychylnie że psikus może mu się ni udać…
Ano zobaczymy… posuwamy się w ogromniastej kolejce opóźnionych samolotów jeden po drugim odrywają się od ziemi i mkną z hukiem w swoje strony… sporo nas…widzę sznureczek jeszcze daleko za nami…
Za 7 godzin kolejne lądowanie.