kolejny dzień gdy tkwię w tym laboratorium... wstaję rano, myję się, ubieram i jade rowerkiem do fabryki. Ubieram fartuch, idę po wrzątek, zalewam herbatę, wyciągam coś do zjedzenia (chleb, twarożek, pomidor czy co tam się da) i pośpiesznie wcinam śniadanie...
ach - dziś jest wyjątek! w drodze "do" zatrzymałam się w tutejszym odpowiedniku naszych lidlów czy innych takich i kupiłam sobie rarytasy: naleśniczki, świeże maliny i jagody oraz jogurt! Naleśniki odgrzane w mikrofali z jogurtem i owockami są przepyszne i przecudowne! do tego trochę herbaty i dwa zaparzenia yerby...
pospiesznie sprawdzana poczta i bieżace sprawy na necie...
już czas zaprzęgać się do roboty! już czas znów wbijać się w analizy...
do popołudnia wsystko mija jak sekundy... potem przychodzi kryzys... zaczynam się mylić w najprostszych czynnościach... kończę bardzo powoli to co muszę i postanawiam wyjść...
inaczej zwariuję!
biorę ze sobą aparat i idę na skałki oddalone o kilometr stąd. Pogoda piękna na dworzu znacznie cieplej i przyjemniej niż w tych laboratoriach na poziomie gruntu...
oddycham cudownym morskim powietrzem i spaceruję wśród glonów, wodorostów, skał porośniętych pąklami przypominającymi zębiska jakiegoś stwora i czaszołkami przyklejonymi do tychże skał niczym karbowane czapki podwodnych krasonoludków...
ocean uspokaja... relaksuje i przyciąga... idę jego skrajem a zimna pioruńsko woda podmywa stopy i orzeźwia.
robię trochę zdjęć i po raz nie wiem już który zastanawiam się czy uda mi się wyjść na świt i porobić jakieś zdjęcia o wschodzie słońca... może tak a może nie... myślałam żeby wyjść prosto po analizach ale zawsze jestem tak zmęczona... tak koszmarnie zmęczona...
spoglądam na zegarek - cholera już trzeba wracać! niestety... próbki się odleżały i już czas na ich analizowanie...
i znów czeka mnie siedzenie do 2 w nocy... ech, życie...
a tyle jeszcze nawet w samym St Andrews miejsc, których nie widziałam...
powoli czuję, że mój organizm zaczyna wstawiać się na jakieś inne tryby funkcjonowania... chyba trochę podobnie jak na Spitsbergenie gdy potrafie pracować bez spania dwie-trzy doby (choć rekord to cztery i do tej pory nie wiem jak to zrobiłam...)... świat zaczynam postrzegać jakby inaczej... jakby z innego wymiaru...
chyba któreś odczynniki mi szkodzą na głowę :D