nie mam pojecia czy zawsze wszyscy maja tak samo, czy to tylko moja przypadlość?
ostatni nerwowy dość dzień...
okazuje się, że aparat fotograficzny nie jest do naprawienia na teraz i że wogóle MOŻE jest do naprawienia na później...
spodniobutów nie ma, zakupy dla siostrzyczek ida jak krew z nosa i koniec końców mamy tylko połowę tego o co nas poprosiły...
Ach, kim są siostrzyczki?
To Karmelitki bose - polski zakon w Tromso, czyli druga siedziba polskiej stacji naukowej za kołem polarnym:) Zawsze pomagają - czy przenocować czy zostwić auto na ich parkingu... często w związku z tym zawozi się zamówienia przez nie złożone na to, czego nie mogą dostać tam - najczęściej ogrodnicze rzeczy... Siostry są cudowne i pełne ciepła i pomocy...
Dziś jednak dzień upływał pod patronatem literki P... P jak pier....lić...lub inne różne kombinacje...
Bohaterem dnia i logistyki przed-wyjazdowej został mój przyszywany brat Kubeł czyli Kuba... oraz jego dzielny Golf III, którzy to cierpliwie znosili moje i Justynki niepowodzenia i pomysły jak co pozałatwiać....
Gdyby nie Kubełek to by dużo z tego naszego wyjazdu nie zostało, nie nie nie...
Zakupy jedzeniowe zrobione... wyliczone przez Justynkę 19 dni trasy zeżarło nam niemal 500zł...dramat jakiś... co myśmy tam wpakowały?przecież nic tak eksluzywnego... a jednak jakoś się to to uzbierało...
oczywista - ładowarka samochodowa się gdzieś zawieruszyła a i tak okazało się, że nie mam odpowiedniego wejścia na lenovo...
więc znów nagonka po sklepach aż w Gdańsku i w końcu za bagatelną sumę 180zł zakupiłam odpowiedni sprzęt aby komputer mógł w aucie funkcjonować...
Koszuki z logo - dramat... pan po konsultacji i ponoć moich wytycznych przekręcił rysunek o niemal 90 stopni, w wyniku czego półwysep skandynawski wylądował w orientacji poziomej a nie pionowej jak to ma miejsce w rzeczywistości... po półgodzinnej dyskusji na temat geografii, grafiki, logicznego myślenia i innych pokrewnych tematów obie koszulki bezpowrotnie skazałyśmy na zatracenie i nie ustępując panu ani na milimetr z jego racji, po prostu wyszłyśmy ze sklepu... Bez koszulek...
Kierunek - następne centrum handlowe, zwane Klif, gdzie takież koszulki również wykonują. I tu okazało się, że trafilśmy wspaniale! wszytsko da się załatwić, wszystko porządnie i w miłej atmosferze... tylko szybka przebieżka bo cholernych burżujskich sklepikach i już sprawa odfajkowana... odbiór po 16.00 więc akurat zdązymy...
tego typu historii mogłabym jeszcze mnożyć, ale po co?... wiadomo, że ten mój pokrętny cwaniak z wielgachnym nosem, zwany Podróżnym Pechem już zaciera te swoje rączęta obmierzłe i już szykuje cały zestaw umilaczy...na wszelki wypadek zapakowałam dwie maszynki do gotowania, kilka zdublowanych rzeczy do plecaka i inne takie... to liczę chyłkiem na jakieś olewactwo ze stronych kulfoniastonosego kudłctwa nękającego mnie jeszcze zanim zdążę się ruszyć poza Gdynię...
Piekło i szatani...
ciekawe co mnie czeka w podróży i czy Justynka będzie w stanie to wytrzymać??
ano zobaczymy...
jutro wyruszamy!