Geoblog.pl    keyla    Podróże    Kvinners Nordiske Expedisjon 2009    Wyprawa do Hornsundu
Zwiń mapę
2009
16
sie

Wyprawa do Hornsundu

 
Svalbard
Svalbard, Isbjornhamna
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3949 km
 
Tak jak było umówione wstajemy około 8.00-8.30 i jakoś nawet w miarę sprawnie się zbieramy. Jasiu zostaje – nie dla niego przeprawy przez lodowce. Mamy nadzieję, że jakoś szybko się uporamy, bo dziś ostatni wieczór razem i dobrze byłoby go spędzić na spokojnie, bez pośpiechu i stresu… Wyruszyliśmy najpierw w stronę Lodowca Werenshelda, wspięliśmy się na jego grzbiecisko leniwie płynące pomiędzy szczytami skalnych uśpionych olbrzymów. Krok za krokiem zagłębiamy się pomiędzy ich przycupnięte pod chmurnym niebem cielska. Przystajemy co jakiś czas i wraz z Mirkiem bawimy się w echo… zależnie od miejsca, w którym stajemy echo odzywa się z lewej lub z prawej strony… czasem z tyłu… raz odzywa się wielokrotnie wzmocnione: trzy czy czterokrotnie… a czasem tylko leniwie powtórzy nasze pokrzykiwania… Tak czy siak zabawa jest przednia, tylko trzeba resztę grupy gonić! Gdy docieramy do przełęczy – a raczej przęłączki oddzielającej Lodowiec Werenshelda od lodowca Angelis zaczyna padać śnieg. Ha! Jak na święta:) Zaczynamy nucić „Pada śnieg, pada śnieg dzwonią dzwonki sań...” i śmiejąc się idziemy w gęstniejącą zadymkę. Swiat zaczyna się robić coraz bardziej przytulny i domowy. Cisza panująca dookoła jest teraz jeszcze bardziej wygłuszona…jest jakby płaska. Idziemy. Godzinę, drugą…zaczynamy schodzić w dół. Po osypiskach kamiennych, śliskich i niestabilnych na grząskim mulistym podłożu. Idzie się dość ciężko, bo nigdy nie wiadomo czy noga się osunie czy też nie. Taka trochę ruletka. Gorzej, że do stacji jeszcze sporo drogi, więc lepiej nie skręcać sobie żadnego ze stawów… Jakoś zagadujemy się z Mirkiem, ja robię zdjęcia i zostajemy gdzieś z tyłu. Ale to nic. Wiadomo, że za którymś załomem czy zakrętem reszta na nas poczeka. W końcu wychodzimy na rozległą równinę – dolina Revdalen, dolina rzeki Revelvy… Jest piękna… Surowa, pokryta jeszcze zieloną tundrą, wystającymi głazami i kamieniami porośniętymi różnobarwnymi porostami. Gdzieniegdzie wyglądają ciekawskie główki maleńkich różowych i fioletowych kwiatków… mają niewiele ponad centymetr wysokości, a kielichy to raczej kieliszki, nie większe od połowy paznokcia. W końcu zza chmur wychyliło się słońce… cała dolina skąpana jest w jego promieniach, co jeszcze dodaje jej uroku. Widać błyszcząca wstęgę Revelvy…uciekającą do morza… Docieramy do Polskiej Stacji Polarnej. Ludzie lekko jeszcze śpiący – w końcu niedziela, a na dodatek wczoraj był grill… No to jak tu być na nogach we wczesnych godzinach porannych, o 15.00?... się nie da i tyle! Rozchodzimy się każdy w swoją stronę. Chłopaki załatwiają sprawy netowo-logistyczne, Justynka do swoich znajomych, a ja odnajduję się z Zuzką…. Siadamy i kłapaczki nam się nie zamykają… mamy tylko chwilę… Chwila na szczęście przeciąga się w godzinę… potem jeszcze z Mirkiem wizyta u lekarza, czyli u Kazia – zjebał nas jak bure suki (jak to Kaziu – taki jego urok), po czym poinstruował jak obchodzić się z tym specyficznym sprzętem. Kierownik stacji zaoferował nam podwiezienie pod Hyttevikę… No to jazda! Wdziewamy się w te jakże seksowne ubranka zwane Helly-Hansenami i wyglądamy jak całe stado pomarańczowych michellin-ów lub teletubisiów. Tegoroczna ekipa stacyjna w przypływie twórczego amoku pod Banachówką – czyli miejscem składowania pontonów, łodzi i silników i innych tego typu zabawek, utworzyła piękną kartonową palmę…są na niej nawet kokosy!!! Przed wskoczeniem do krowiastego nowiuśkiego pontonu, robimy sobie hawajskie zdjęcie i mkniemy z naszymi skarbami pod Hyttevikę. Heniowi udało się wyszarpać gitarę, więc zabawa murowana, choć według Zwierza (który na stacji również był) krótka bo pogoda zmusza do wyjścia w nocy… buuuu… Kierownik nawet uhonorował mój patent na sternika motorowodnego i pozwolił mi poprowadzić Krówkę - ciężkie i małozwrotne ale miłe w prowadzeniu pontonowe cudo… Patrzę też w kierunku Brepollen i lezka kręci się w oku… tyle wspomnień i tyle tęsknoty za klimatem który zniknął bezpowrotnie i pozostał tylko w mojej głowie… Przymykam oczy i widzę namiot, huczące lodowce schodzące delikatnie w wodę, owinięte szalami chmur szczyty… tak, to jest MOJE miejsce… tam… w głębi fiordu…
Odrywam się od myśli, które smutek przyciągają i koncentruję się na prowadzeniu Krówki… Wspomnienia tańczą jednak już we mnie i nie dają się odgonić. Pozwalam im płynąc przez siebie i wypełnić mnie. Jestem w dwóch miejscach i w dwóch czasach jednocześnie… Dopływamy do Hytteviki, żegnamy z kierownikiem i rączym galopem (na miarę naszych możliwości rzecz jasna) mkniemy ku domowi… kolacja pożegnalna i kilka godzin wspólnego grania i śpiewu… Obiecałam Heniowi, że oddam im do Baranówki moją nie używaną już gitarę… żeby następnym razem już nie zabrakło nam jej :) No, ale pożegnanie to już inna historia…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (19)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017