dziś już czas jechać...
ale jeszcze raz - ostatni schodzimy na dół.. do magicznego pomieszczenia pachnącego błogo dla tych którzy lubią ser... chłodne, czyste, wykafelkowane...z regałami pod ścianą i dużym stołem po środku... z poukładanymi wszędzie gdzie się da serami... świeżymi, dojrzewającymi, już dojrzałymi... naturalnymi, z tymiankiem, macierzanką, czosnkiem, bazylią, kminkiem, suszonymi pomidorami, z miętą... w tylu omianach... moimi faworytamie są wędzone... wiszące tłocznie na sznurkach i przyprawiające o ślinotok swoim zapachem...
a w drugim końcu pomieszczenia blaty z garami, gdzie materiał na ser dojrzewa krojony dwa razy na dobę nożem jak gęsta śmietana... gdzie w brodziku w pojemniczkach odcieka leniwie serwatka i sery powoli nabierają swojego kształtu... mmmm...
receptury którymi posługują się gospodarze są stare - niektóre jeszcze z czasów pruskich...
na szczęście jest to już zapisany i zarejestrowany produkt regionalny w wielkiej księdze produktów regionalnych, gdzieś zaraz obok góralskiego oscypka i wspieranego równie suwalskim sękaczem :)
obkupujemy gospodarzy z ich złotych pachnących dóbr i z siatami pakujemy się do auta...
może kiedyś uda się przyjechać i pouczyć jak robić takie sery i jak też piec suwalski chleb? gospodyni ma jeszcze piec chlebowy oraz tak często opisywany w książkach przypiecek do siedzenia i grzania się zimą... i z miejscem do leżenia dla najważniejszych członków rodziny :)
a tymczasem w deszcz i niepogodę, żegnając się już po raz kolejny wyjeżdżamy planując już kolejny wyjazd muzyczny :)
jeszcze tylko dodam, że państwo Racisowie prowadzą gospodarstwo agroturystyczne i o tym co piszę można się przekonać samemu jadąc tam najzwyczajniej w świecie :) oczywiście po uprzednim zarezerwowaniu miejsc :)