Zaczęło się… za oknem miód-pogoda, a my siedzimy w ciemnej komnacie posępnej naukowej rzeczywistości. W półmroku migają monitory konferencyjnych wystąpień, trzeszczą mikrofony wykładowców i szemrze cichutko naukowa dyskusja szeptem po kątach prowadzona…
Biofilm na zębach, biofilm w ranach, bakterie i ich biofilm, mutacje, zdjęcia laserowe, etapy rozwojowe biofilmu, genetyka biofilmu…wszystko to tłucze się w mojej głowie…
Jedyne za czym zdecydowanie nie nadążam to medyczne aspekty glutów… nie rozumiem często metodyki czy wnioski są dla mnie nie jasne… Ale to nic – bo moja działka jest środowiskowa więc się nie przejmuję :)
Jedyne co mnie niezmiernie denerwuje w tej konferencji to organizacja… zrobili to w wypasionym Hotelu Hilton nad Morzem Karaibskim w Meksyku… fajnie, ale… za opłatę konferencyjną wynoszącą ponad 400 dolarów mogli by zaoferować cokolwiek… cały dzień trzeba siedzieć bez jedzenia? Na tak zwanych coffie-brejkach faktycznie jest kawa… i herbata do wyboru – i tyle, żadnych przekąsek, ciasteczek, niczego nadającego się do zjedzenia. Lunch? Proszę bardzo ale we własnym zakresie… Dramat! Tu na około w promieniu 30 minut jazdy autobusem jest tylko strefa hotelowa, więc wszędzie Histony, Marriotty, Grand coś tam, Carribian Palace i inne takie paskudztwa…
Głodna jestem jak diabli bo sniadania oczywiście w swej roztropności nie zjadłam… nie zostaje mi nic innego jak pójść na lunch tu… No to idę…
Zjadam… ryż smażony z warzywami, dwie surówki i kosztuję każdego z wystawionych w ramach deseru ciast (kawałki są i tak maleńkie, więc nie mam wyrzutów sumienia)… cena i tak taka sama – za lunch po prostu… wypijam dwa soki pomarańczowe i oto dostaję rachunek… zostawiam tam 350 peso, czyli jakieś 75złotych… za jeden cholerny lunch… porażka jakaś… ale przynajmniej na pocieszenie mogę sobie powiedzieć, że jadłam lunch w Hotelu Hilton z widokiem na plażę i szmaragdowe wody Morza Karaibskiego… :) zawsze to coś (hahaha)…
Z konferencji wychodzę po 19.00… ostatnie wystąpienie było ciekawe – o środowiskowych aspektach biofilmów.
Chłopaki nie mogą uwierzyć, że od samego rana, przez 12 godzin niemal siedziałam na wykładach… uznają, że to ciężka robota jednak :)
Mamy kolejnego współlokatora – Georg z Niemiec: też CS w drodze, reżyser i aktor teatralny… razem z Erykiem mają więc sporo do pogadania… o sztuce, wystawach, szkołach artystycznych i innych takich… :)
Siedzimy do północy gadając, a Manolo wyciąga z lodówki Żubrówkę… mówi, że to jego ulubiona wódka :) a pewnie! Za nas, za was… za Sybir i za Kawkaz … jak zawsze! :)