Na dworcu wylądowałam o 4.30 rano. To nieludzka pora żeby kogoś budzić, więc siadam sobie wygodnie w przestronnej poczekalni, zjadam trochę suchej bułki i wypijam nieodzowny ostatnio jogurcik pitny z kulturami bakteryjnymi. Trochę pracuję a potem ze zbyt zmęczona i niewyspaną głową postanawiam obejrzeć sobie jakiś film. Mam coś od Georga. Czuję się jak na lekkim kacu. Znam już ten objaw u siebie: przemęczenie i spadek energii w bateriach. Długa praca na Spitsbergenie powoduje u mnie podobne odczucia. O 7.30 pakuję się do taksówki jadę na Guayaba calle 13 – do Manolo i Eryka. Uff… nie chciało mi się z tymi bamblami ciężkimi jak diabli iść te 30 minut na piechotę. Chyba faktycznie jestem zmęczona.
U Eryka i Manolo odświeżam się pod upragnionym prysznicem, a potem próbuję się spakować… To dość skomplikowane. Ciuchy które miałam ze sobą, rzeczy zakupione po drodze oraz te, które zostały tutaj… czyżby mój plecak się skurczył jakoś??? :)
W końcu udaje się i ląduję na lotnisku. Jakimś dziwnym zakrzywieniem czaso-przestrzeni do zamknięcia odprawy zostaje 10 minut…Pięknie, Katarzyno, po prostu pięknie!... Pan pyta o jakis papierek… Jaki znów papierek? Wizowy, który dostałam na wjeździe.. yyy – to ja dostałam jakiś papierek na wjeździe do Meksyku??? Na pewno? Na pewno, bo inaczej nie wpuścili by mnie do kraju z lotniska… No, to zgubiłam.. Nie wiem nawet czego szukać w papierach… jak to mogło wyglądać?... Pan mówi, że muszę wyrobić nową kartę i mam na to 7 minut do zamknięcia odprawy.. Aaaaaaaa….. lecę!!!!... każą zapłacić dodatkowo za to 500 peso (czyli 100zl), co mnie dość denerwuje ale czas goni jak szalony, a ja już kątem oka widzę Kudłacza kącikiem ust uśmiecha się coraz szerzej o szerzej…Nienawidzę cię, ty draniu! W ostatniej chwili i przy pomocy pana podbiegam do okienka gdzie natrętnie i dobitnie został mój plecak do nadania… Jak w filmie jakimś sekundowa wskazówka odliczała ostatnie kilkanaście sekund… dałam radę a mina paskudztwa zrzedła lekko… Ha! Teraz ja chichram się szyderczo z niego! Cóż za niespodziewana i jakże mi miła odmiana :) wsiadam do samolotu i ruszam…
Zaczynam powrót do domu. Ten moment zawsze nieubłaganie nadchodzi… eeehhhmmm… nie marudzę!