No to pierwszy rejs za mną!
221 mil na barkach :)
dziś zsiada ekipa i zostaję ze Zwierzem sama... smutno trochę bo przywykłam do ich poczucia humoru i do rozmów na tyle tematów...
Wystawny, pożegnalny obiad – czyli ziemniaczki, karkówka smażona (dla mnie i Zosi jajko sadzone) oraz surówka obiadowa ze słoiczka… na deser lody najpyszniejsze na świecie wraz z brzoskwiniami z puszki… obżarstwo pełne i radosne… :) po herbacie i innych takich nadchodzi nieubłaganie czas wyniesienia bagaży i wyprowadzki. Pomagamy im odnieść rzeczy do hotelu, żegnamy się i umawiamy na wieczór...
wieczór nadchodzi niespodziewanie szybciutko i po prysznicu spod którego absolutnie nie chciało się wyjść wracamy do naszych. Winko i piwko w cywilizowanych warunkach ... przy stoliczku, w fotelach - dziwnie jakoś... za oknem wpatrzony w drzwi przycupnął lis polarny... morda już brązowa ale uszy kosmate i białe jak śnieg... wygląda cudownie!
chwilę późniejdo kompanii dołączają renifery skubiące ledwo odrośniete mchy i trawę... rozklejam się i uśmiecham do piekącego wieczornego słońca... o północy zbieramy się spać. Zakładam okulary przeciwsłoneczne na nos i spacerem wracamy na ELtankę... jest piękna, bezchmurna pogoda - słońce daje czadu jak mało kiedy...
pięknie tu...