Dzień spokojnego odpoczynku i w sumie błogiego lenistwa…
Wstałam stosunkowo późno, chociaż też dziwna noc była… spać poszłam chyba po czwartej, na odpalonym laptopie… co chwilę śniło mi się że obrabiam zdjęcia, więc jak tylko wybudzałam się z niezbyt głębokiego snu to na wpół śpiąco otwierałam folder ze zdjęciami, obrabiałam kilka z raw do jpg, zapisywałam, zasypiałam podczas czekania aż się zapiszą… potem znów wybudzałam się i znów kilka zdjęć… jakoś sen zupełnie mi się zlał z rzeczywistością… poskutkowało to kompletnym niewyspaniem i doprowadzeniem się do pionu dopiero około 13.30… nie byłam z siebie dumna, nie nie nie…
spokojnie więc przestaliśmy wykonywać jakiekolwiek nerwowe ruchy i tyle… napisałam sms do Ilony, że jestem wolna i mogę się spotkać z nią o dowolnej porze…
Po kolejnej godzinie byłam już u niej w domku… ale nie była to taka tylko ot, kurtuazyjna wizyta… po rzeczonej godzince z błogim uśmiechem rozanielonego dziecka, które dostało pół tony krówek-ciągutek, leżałam w wannie pełnej gorącej parującej wody, moczyłam się leniwie, odmakałam i było mi dooobrzeeee… wanna na Szpicu to nie lada przelewki… najczęściej szczęście jeśli ma się dostęp do prysznica… ale WANNA… to nadmiar luksusu który trafił mi się jak ślepej kurze ziarno… jakież piękne to słowo… wanna… proste, melodyczne i kryjące za sobą tyle przyjemnego… eh… ja to mam fart! Ciepło rozgrzewało, błogo rozleniwiało i prowadziło do na rozpasania myślowego… prowokowało kolejne marzenia i myśli o tylu innych niemożliwych do spełnienia w chwili obecnej zachciankach… ale ale… do mojego lekko przytłumionego dizlem nosa dotarł zapach który jednak okazał się nie był mrzonką ani ułudą… a na dodatek zapach ten dość skutecznie wyrwał mnie z odmętów waniennych… pomidorówka… z ryżem… mmmmm…. Ilona bezsprzecznie stała się bohaterem dnia jeśli nie całego wyjazdu arktycznego tego roku… no przecież takich ludzi nie rozdają na ulicy… nie dość, że czyta w moich myślach i udostępnia wannę, to jeszcze gotuje moją ukochaną pomidorówkę i to z ryżem a nie makaronem!!! I na dodatek jest to jedna z lepszych pomidorowych jakie w życiu jadłam… rozpływam się… nie mam słów… absolutnie i bezsprzecznie… Ilonko – wielkie publiczne DZIĘKUJĘ za to cudowne popołudnie!!! Calutkie w twoim towarzystwie!!! :)
Powrót na Eltankę. Pogoda się zepsuła, Niebo zaszło chmurami i zerwał się wiatr. Z planów na połażenie po górkach nic nie wyszło – może jutro się uda? Za to wraz ze Zwierzem i znajomym tutejszym uderzamy na piwko i pogaduszki… do Radissona :) a jak – trza się wozić… :) dostaję ciemne, zaskakująco dobre w smaku piwo i już wiem, że jest to „moje” piwo w tych szerokościach geograficznych… doskonałe, o ile piwo w ogóle może być doskonałe…i pod warunkiem że nie ma wina do wyboru, a szczególnie czerwonego wytrawnego… :) I znów druga w nocy gdy spać idę… no, trzecia nawet bym rzekła… ta wieczna dzienna pora doby trochę rozregulowuje zegar i co zrobić… przetrwać :)
Na pewno pilnować trzeba aby zupełnie nie poddać się temu co odbiera organizm… dwa lata temu takie coś sobie zafundowałam i pobiłam rekord w niespaniu cięgiem – cztery doby… nie mam pojęcia jak to się stało ale było… nazwano mnie wówczas cyborgiem tudzież robocopem i dostałam nawet swój mały prywatny hymn… generalnie nic fajnego… do tej pory nie jestem uznawana za normalnego pełnoprawnego człowieka :) cóż – życie, życia nie oszukasz… ciężkie warunki polarne… :)
Ha! Jak dobrze znów tu być!!!
Ps. Dziś nie zrobiłam ani jednego zdjęcia… dziwne…