Dzien jakis senny... wstalam wczesnie i zaczelam kopac Zwierza po tylku zeby tez sie ruszyl. Oczywiscie w przenosni i psychicznie bo spiwor w jego koi zdecydowanie nie chcial go wypuscic i pochlanial go coraz dobitniej...
w koncu sie udalo parujaca kawa wywabic Zwierze z nory. udalismy sie na miasto (coz za szumna nazwa!) w celu pozalatwiania niezbednikow... zepsula sie kuchenka i teraz - w porcie gotowac mozna na palniku gazowym, ale co w rejsie? przeciez nie da sie tak... a na zupkach chinskich i slodkich chwilach to sie za dlugo nie pociagnie...
odwiedzilismy najpierw Fabryke Smieci - czyli sortownie odpadkow elektrycznych i elektronicznych w celu zweryfikolwania tezy armatora ze tam dostaniemy spalony element. Weryfikacja wyszla negatywna. Kuchenka jest stara jak sam swiat i nawet na zlomie - a szczegolnie norweskim - takich antykow nie ma... Pozostal zaklad elektroniczny i tu za drugim podejsciem okazalo sie iz nasza misja odzyskania zdolnosci do przygotowywania cieplych posilkow ma szanse powodzenia! moze uda sie taka nowa maszynke na odobny wymiar zamowic. Kwestia tylko czasu i pieniedzy. Chwilowo nie posiadamy ani jednego ani drugiego w nadmiarze. Ale coz - do longier zagladac jeszcze bedziemy wiec mozemy ja odebrac za tydzien na przyklad... sie zobaczy...
drugim w kolejnosci zadaniem bylo odebranie z biura sysselmana (czyli burmistrza) paczki do Polskiej Stacji Polarnej, do ktorej to sie udajemy niebawem. Niestety po dluzszych poczukiwaniach nawet telefonicznych okazalo sie ze paczka ma status przesylki-widmo... jest na nia kwit ale nikt nie wie gdzie jest... wiadomo ze opuscila Tromso 15 MAJA... czyli ponad miesiac temu... a tutejsz apoczta dziala znacznie sprawniej niz nasz Polska Poczta, wiec jakis chochlik niewatpliwie sprawe pokomplikowal... z reszta przelsedzona przez nas trasa wedrowkowa tejze paczki wskazuje na jej wysoko rozwiniety instynkt podrozniczy... miast i stempli zaliczyla wraz z Tromso okolo siedmiu... po tromso wpis jest bardzo tajemniczy... przejal to jakowys Kapitan Alfred... niecodzienna sprawa...
losy paczki sa nadal nieznane ale staramy sie dociec gdziez mogla zdezerterowac:)
potem wizyta oczywiscie u Ilonki... znow najlepsza na tych szerokosciach geograficznych i jedna z najlepszych na swiecie pomidorowka i pogaduchy przy herbacie...
powrot na Czerwona Taksowke przestawil mi cos w glowce i nabralam zapalu do pracy... zamiast grzecznie usiasc i poczekac az mi przejdzie, ogarnelam kibel (tak dosc solidnie go ogarnelam) i zaczelam porzadkowac i katalogowac zapasy zarcia w jaskolkach (takich szafkach nad kojami)... przerwano mi brutalnie okolo godziny dziesiatej (raczej wieczorem ale nie na pewno) i zaciagnieto na odwiedzajaca ten zaulek swiata "Gedanie", spory w porownaniu z taksowka jacht na ktorym wlasnie nastepowala kompletna wymiana zalogi... wieczor kapitanski, rum. kobiety i spiew... gitara i harminijka ustna i kilku doswiadczonych muzykow... zeglarskich piesni moc wzbijala sie pod niebo dluzszy czas i piekne to byly piesni... zaklete w nich historie - nie wazne czy zmyslone czy prawdziwe - otwieraly okno na swiat basni i legend morskich... pelnych przygod i aniolow kroczacych z toba ramie w ramie...
a czemu dzis swiatecznie? a temu, ze przez caly czas od rana do wieczora (o ile mozna tu mowic o takim podziale dnia) snieg sypal jak szalony, a chmury chlodnym tumanem okryly okolice... taki sie nastroj swiateczny od razu zrobil... :)