Geoblog.pl    keyla    Podróże    Matros po Svalbardzku    Działo się!
Zwiń mapę
2010
30
cze

Działo się!

 
Svalbard
Svalbard, Calypsobyen
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3728 km
 
Pobudka o ósmej wcale nie była tym, o czym marzyłam… w śpiworku wyłożonym od wewnątrz bawełnianym prześcieradełkiem było tak przytulnie… A w pokoju, w którym spałam było na dodatek tak cudownie ciepło i przyjemnie. Salon będący stołówką, oferował mi maksymalnie temperatury około 10 stopni… Nawet na dworze było cieplej, jeśli świeciło słońce. A dziś świeciło pięknie, równomiernie i jednostajnie. Jak na Hawajach czy jakoś… :)
Śniadanie poszło nam sprawnie, tylko Zwierz wybudzony przez krótkofalówkę się zbuntował i powiedział, że on olewa i musi jeszcze pospać. No to niech śpi. My zebraliśmy się w teren. Wytworzyły się dwie grupy badawcze: ja z Krzyśkiem oraz Waldek z Andrzejem. Nasza grupa odwiedziła najpierw punkty pomiarowe Krzyśka. Nauka Krzyśka polega na wkładaniu pod leżące na tundrze szklane miski, pojemniczków z zasadą sodową. Zasada sodowa absorbuje dwutlenek węgla, który wydostaje się z gleby i wiąże go. To potem jest zabierane do laboratorium i przy pomocy odpowiednich chemikaliów – tu akurat przy pomocy kwasu solnego, po uprzednim potraktowaniu tego chlorkiem baru, miareczkuje się uzyskany roztwór. Im więcej kwasu trzeba dodać, tym mniej dwutlenku węgla w roztworze. A na co to wszystko? A po to, aby ocenić oddychanie gleby. Oczywiście nie gleby samej w sobie, ale żyjących tam mikroorganizmów glebowych, odpowiedzialnych za tak zwaną aktywność biologiczną tejże gleby. Fajne badania. Muszę jeszcze tylko Krzyśka podpytać jakie to może mieć zastosowanie praktyczne:) Potem spotkaliśmy się z chłopakami nad strumieniem. Tam z kolei badactwo Waldka: łapacze transportowanego rzeką materiału osadowego wszelakich rozmiarów. Zmodyfikowana przez niego metoda pozwala na dokładniejszy i bardziej odpowiadający rzeczywistości pomiar – przez 24godziny na dobę i przekroju poprzecznym. To nowy typ łapacza, więc w ogóle jest w takcie procesu patentowego. Poprzednie modele wymagały od delikwenta trzymania łapacza podczas pomiaru, w związku z czym delikwent taki narażony był na stanie w wodzie. W wyniku takiego obrotu sprawy prąd mógł zmieniać kąt pod jakim wpadał materiał (a więc zmieniać powierzchnię z jakiej łapany jest materiał) oraz ograniczał pomiar do czasu, jaki delikwent był w stanie wytrzymać w wodzie. Tu, na Spitsbergenie czas ten wynosiłby kilka minut. No i nigdy nie wiadomo by było, czy wybrany krótki okres czasu (nawet jeśli byłaby to godzina) jest adekwatny do tego co dzieje się w ciągu doby (na przykład o siódmej spłynie 10 kg, a o godzinie dwunastej 30kg – i który pomiar my złapiemy i wg którego będziemy wyliczać transport średni, hę?). Tak więc mimo minusów wynikających z gabarytów i wagi tych Waldkowych łapaczy kamieni, wygląda na to, że całkiem fajny pomysł miał chłopak! Będzie nowy typ urządzenia jego nazwiska… czyż to nie brzmi dumnie? W ramach docierania do miejsca z łapaczami zmuszona jestem do przekroczenia rzeki. Niestety – tym razem nie jest możliwe aby jakoś przehycać w butach. Zostaje mi jedno. Ściągam te buty, skarpetki, podwijam spodnie i termoaktywne geterki, stawiam bosą stopę na zimnych kamykach i biorę głeboki oddech… uch… pierwszy krok jest jeszcze znośny. Potem czuję ból od zimna i staram się jak najszybciej przejść pierwsze koryto. Nierówne, ostre kamienie wcale mi tego nie ułatwiają, a Andrzej dopinguje mnie uwieczniając moją waleczność w walce :) w końcu przedzieram się przez nurt i nawet udaje mi się niemal nie zmoczyć spodni. Chłopaki mają wodery, więc im to rybka którędy pójdą. Woda ma niecałe cztery stopnie, jak wynika z pomiarów wykonanych chwilę temu. No co robić – ciężkie warunki polarne… Jestem z siebie dumna i widać, że Andrzej również:)
Spacer i uczestnictwo w badactwie tutejszych trochę mnie nauczyło. Zadawałam jak zawsze sporo pytań i na wszystkie dostawałam odpowiedzi. Krzysiek z resztą i tak sam chętnie opowiada o swoim projekcie oraz o tym co dookoła. Bardzo fajnie się go słucha. Docieramy do rzeki Waldka. I tu niespodzianka. Panowie w woderach a ja nie. Hmm… stoję chwilę i zastanawiam się, ale w sumie nie ma się nad czym zastanawiać – ściągam buty i skarpetki, podkasuję nogawki spodni i geciorków i tyle. Myślałam, że powietrze będzie zimniejsze. Ale na szczęście nie jest! Za to kamienie… nie dość, że ostre i niewygodne, to jeszcze zimne jak posadzka w podziemiach klasztornych… brrr… ale ale – po chwili stawiam pierwsyz krok w wodzie. Muszę ją przejść. Dobrze, że nurt jest podzielony na kilka gałęzi, więc mam czas aby odetchnąć. Woda ma ponoć niecałe 4 stopnie. No i niech se ma, a ja się jej nie boję! O! Dziarsko, choć z lekko skrzywioną miną mijam drugi strumień. Wartki, lodowaty, zalewa mi kolana i zaróżowia skórę na nogach. Wydaje się teraz zupełnie blada, a zgromadzone na niej pieczołowicie siniaki odcinają się jeszcze wyraźniej. Czuję się bardzo rześko :) Mimo zimna jakoś mi się nawet gorąco od tych emocji zrobiło. Przekroczyłam ostatni bród i oczywiście wdepnęłam nierozważnie w mulistą poduszkę pomiędzy kamieniami. Nawet przyjemna odmiana po tym masażu, jednak problemem będzie założenie skarpetek i butów. W końcu wstawiam się znów do rzeki i spłukuję, a potem wybiegam rączo i w kilku susach ląduję na pobliskim pniaku wyciągając nózie do słońca. Leeepieeej…
Po badactwie obiad, a po obiedzie w końcu dociera do nas Zwierzę. Skompletowani podejmujemy pierwszą moją ekspedycję naukawą, poprzedzoną wizytą w budce telefonicznej. Czym jest budka telefoniczna? Strefą rozciągającą się pomiędzy trzema punktami na wodzie, gdzie z niewaiadomych mi przyczyn działają telefony i internet z GSM :) na środku wody, gdzieś na końcu świata… Drugą budką jest pewien cypelek niedaleko Calypso (chyba jakąś godzinę na piechotę), gdzie takoważ anomalia również występuje. I można stamtąd komunikować się ze światem całym. Rewelacja! Odpływ jest przed jedenastą. Docieramy do równi w pobliżu Chamberlindalen i tu zaczyna się mistyczny plan mojego badawczego JA. Wpełzam w pożyczonych woderach: po założeniu trzech par skarpetek – w tym dwóch ciepłych a jedne nawet bardzo i za duże (bo należące do Zwierza) – oraz wkładek filcowych, jestem w stanie jakoś się zmieścić w rozmiarze 40-41 i z niego nie wypaść. Wspaniale! Wraz z Krzyśkiem brodzimy w wodzie po kostki i zastanawiamy się czy mamy złe dane, czy też zaczął się przypływ czy co innego tu się do cholery dzieje? Cała równia pływowa – będąca przedmiotem mojego jakże gorącego zainteresowania – pokryta jest co najmniej dziesięciocentymetrową warstwą wody. Sprawdzam – słodka. W sumie nic dziwnego, z doliny wypływa spora rzeka. Jak widać podczas odpływu to ona dominuje nad błotkiem na dnie. A szkoda… Przygotowana, z worem pełnym woreczków, probóweczek i innych takich przyczłapałam tu w za dużych butach i taka to historia… z badactwa nici. No cóż – nie zawsze jest tak jakby się chciało…Sprawdzam zasolenie w kilku miejscach pod rząd, odmiennych jeśli chodzi o umiejscowienie względem rzeki, mniej lub bardziej odsłoniętych pobliską wysepką, bliżej linii wody lub dalej, na końcu nawet wodę już poza strefą pływu – z takiej linii wody najniższego stanu (czyli przy maksymalnym odpływie) sprawdzam. Wszędzie słodko… do stu par beczek po marynacie śledziowej! Co jest grane? Potem dochodzę do wniosku, że to bardzo ciekawe miejsce. Dominowane naprzemiennie wodami morskimi i słodkimi… ciekawe jak rozwinęła się tu społeczność organizmów osiadłych gdy gradient zasolenia wynosić może ponad 30 jednostek? Toż to jakieś szaleństwo! To tak jakby nam kazano żyć w miejscu, gdzie temperatura skacze co sześć godzin z zera do pięćdziesięciu stopni i znów do zera…i to niekoniecznie delikatnie… A może nawet bardziej można by to porównać do zawartości tlenu w powietrzu?...
Lekko niepocieszona zapakowana zostaję w zielonych lakierkach na Taksówkę znów i śmigamy dalej. Docieramy do miejsca, gdzie brzeg bieli się złowrogo. Gdy jestem już wystarczająco blisko okrutna rzeczywistość zapiera mi dech w piersi. To są kości. Setki kości biełuch pozostawione tutaj przez myśliwych. Przed oczami stanęła mi magiczna chwila z wczoraj… pfyfające stado we mgle… podniosłość chwili… a teraz jakbym z tej podniosłości została zrzucona i z hukiem walnęła w glebę… czaszki, żebra, kręgi, żuchwy… spiętrzone stosy jaśnieją makabrycznie w słońcu… a w tle u podnóża statecznych i milczących gór domek drewniany. Pewnie niemy świadek tej rzezi. Odrestaurowany, odcina się kontrastowo na tle rozsypujących się równie drewnianych łodzi oraz bezładnie w większości porozrzucanych kości. Przyglądam się makabrycznie zafascynowana i próbuje policzyć… nie, nie, nie… za dużo, dużo za dużo tego… czasem ktoś poukładał czaszkę obok czaszki, tworząc upiorny tłum wlepiających się oczodołami w niebo trupów. Jest to jedna z najdramatyczniejszych rzeczy jaką w życiu widziałam. Jedna z tych, które poruszyły mnie najbardziej. Wiem, może to nic specjalnego, ot kości, niemal po rybach przecież… wielkie mecyje o trochę większe ości odłożone na skraj gigantycznego talerza… Niestety – nie umiem patrzeć na to w ten sposób… za dużo krwi, bólu i dramatu w tym wszystkim… wyobraźnia podsuwa mi obrazy i dźwięki, które tłamszę, aby nie uciec wpław… Oczywiście – aparat w ręku, ale drżą mi dłonie i ciężko się skupić… chcę stąd już się wynieść i chyba nie chcę tu wracać… nie, zdecydowanie nie chcę… za dużo emocji…
Do Calyspo docieramy o czwartej. Wyładunek chłopaków oraz dotarcie do Josephbukty zajmuje godzinę. Jest piąta… za cztery godziny trzeba wstać i iść na drugą równię pływową. Tu ostatni przyczółek mojej nauki… Mam cichą nadzieję, że tym razem się uda! Zasypiam jakby ktoś wyłączył mi wtyczkę. Jak lalka padam na koję, zagrzebuję się i już mnie nie ma… słyszę jeszcze z daleka, że Zwierz mówi coś do mnie przed wejściem do swojej sypialni, ale niestety – nie wiem już co… odpływam… ostatkiem świadomości proszę siebie i swojego zapracowanego anioła stróża, aby nie śnić o trupach i bielejących w słońcu od dziesięcioleci kościach…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017