Geoblog.pl    keyla    Podróże    Matros po Svalbardzku    Arktyczne piramidy
Zwiń mapę
2010
07
lip

Arktyczne piramidy

 
Svalbard
Svalbard, Pyramiden
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4173 km
 
Godzinę później jesteśmy na nabrzeżu zmęczonego życiem i zapomnianego przez boga i ludzi miasta. Intryguje mnie – to oczywista, ale też trochę przeraża… tyle samotnych budynków, zniszczonych maszyn, sprzętów wszelakich pozostawionych samym sobie… powybijanych szyb, śmieci wszelakich walających się w każdym zakamarku miasteczka… Na spacer idziemy w piątkę: ja, Zwierz i Bergowi znajomkowie: Ania z Arturem i jeden z ich załogantów. Spacer jest niesamowity. Zwierz najwyraźniej lubi to miejsce. Jest tu po raz któryś już i zna wiele szczegółów, o których opowiada swoim zamaszystym, pełnym anegdot i dygresyjek stylem…kluczymy pośród śmieci, gruzów i ruin. Wiele rzeczy zostało tak, jak były używane. Otwarte zeszyty z notatkami, pozostawione w segregatorach księgi techniczne, w warsztatach pozostawione maszyny i narzędzia… nawet smar w słoiku po pomidorach został na stole, z pędzelkiem nadal tkwiącym, jakby ktoś na chwilę tyko wyszedł… na podłodze buty, na oparciach krzeseł kurtki… gdzieś odłożony na bok kask… przyprószony lekko kurzem i pyłem z kopalń – leży i czeka aż go ktoś znów na głowę włoży. Mam wrażenie, że za chwilę usłyszymy dzwonek wzywający pracowników na ich zmianę. Do elektrowni, kopalń, pralni, kuchni, biur i przedszkoli, do zagrody zwierzęcej i do warzywniaka. Ze szkoły wybiegną rozkrzyczane dzieci, a potem pobiegną na boisko pograć w piłkę… ktoś pójdzie na basen popływać, inny na spacer z psem, gdzieś leniwie będzie się przeciągał kot, a odgłos ludzkich kroków będzie tu tak naturalny jak być powinien. Ale moim oczekiwaniom odpowiada tylko martwa cisza. Jedyne co ją przerywa to wrzaski mew. Tutejsze budynki oblepione są tym pierzastym tałatajstwem, robiącym tyle zamieszania i hałasu, że wystarcza za nieobecnych tu ludzi. Czasem ich zawodzenie tak doskonale naśladuje czyjś płaczliwy głos, ż odwracam się zadziwiona. Wrażenie to potęguje się, gdy docieramy do ich głównej kolonii – starego opuszczonego wielopiętrowego budynku, w którym każde okno obsadzone jest kilkoma gniazdami i całym zastępem ptasich krzykaczy. Nad głowami naszymi krążą dywizjony grożących nam we własnym języku bohaterów, a pozostała liczna rzesza przygląda się temu, czasem dopowiadając coś od siebie. Chwilami się cieszę, że nie znam języka mewiego… upiorny dom żywcem wyjęty z horrorów, zaśmiecony, zaanektowany przez mewią bandę robi na mnie ogromne wrażenie. Powybijane szyby, jasne puste pokoje i te wszechobecne mewy wyzierające z każdej możliwej dziury… przyglądające się badawczo każdemu twojemu ruchowi, gotowe do ataku i wyzywająco pokrzykujące gdy tylko znajdziesz się za blisko. W kilku obsranych gniazdach widać puchate, ciekawskie główki młodych. Też obserwują. Tylko nie z wrogością, a z zainteresowaniem. Jestem oszołomiona. Najchętniej bym z tego miejsca nie wychodziła. Mewia społeczność w upiornym domiszczu zafascynowała mnie… ale niestety czas goni i Zwierz też:) Docieramy też w czasie naszego spaceru do najbardziej wyczekiwanej przeze mnie atrakcji, czyli do chatki z butelek. Ten niewątpliwie artystyczny w wyrazie i bardzo oryginalny styl budownictwa zaintrygował mnie już jakiś czas temu, gdy oglądałam go na zdjęciach. Teraz stoję tu, przed i w tym dziwacznym domku i nie mogę oczu od niego oderwać. Legenda głosi, że dwóch przyjaciół spotkało się tu po latach. Zaczęli się witać. A gdy skończyli z pozostawionych po przywitaniu butelek zbudowali tą właśnie chatkę:) nie wiem na ile historia ta jest prawdziwa, ale mnie się ona podoba… choć przeraża ta ilość płynów, jaką obaj panowie musieli by przyjąć… ale to rosyjskie miasto, więc może mieli odpowiednią wprawę…:) W ściany wstawione się kolorowe butelki: zielone, białe i brązowe. Ale nie chaotycznie, o nie nie nie… tworzą przemyślny wzór: biel pionowo w pasach z zielenią, a brąz tworzy czteroramienne gwiazdy w centralnej części ściany… taka trochę inna tapeta :)… z tego miejsca też ciężko mi odejść. Fascynacja pomysłem, jego efektami i możliwościami jakie to daje powoduje, że siedzę tu i oczu nie odrywam… A na dodatek jest ciepły słoneczny w większości dzień… Około pierwszej wracamy na Taksówkę. Czas pędzi na przód, więc i my odpalamy silnik i rozpoczynamy podróż powrotną do Longier. Ale tylko na chwilę – bo potem znów dalej i dalej… byle nie stać w miejscu! Tym razem wachta jest cała moja. Dotarcie do Longier zajmie jakieś sześć godzin. No to płyniemy. Spokojnie, nie nerwowo i absolutnie bezstresowo mija godzina za godziną. No, może niemal bezstresowo, bo w pewnym momencie orientuję się, że mając na mapie w gps-ie jeszcze długi czas linię prostą (czyli bez zakrętów i zwrotów), a przed dziobem idealnie na wprost ląd… zaczynam podejrzewać że coś może być nie tak… Ale przecież idziemy po trasie. Patrzę na mijający nas z daleka po prawe „Fram”… idzie zdecydowanie dalej od lądu…a my jak dalej tak będzie wycedzimy w brzeg. Zastanawiam się chwilę i postanawiam obudzić Zwierza. Patrzy się na mnie, patrzy na mapy, patrzy na to co przed dziobem. „A… nie… to wszystko dobrze jest… to się tylko tak wydaje…” odpowiada lekko zaspany po czym znika w swojej norze. No, jak tak, to tak… Woda dość spokojna więc z herbatką w ręku zapatruję się w dal. W końcu odpadam… Budzę Zwierza w umówionym miejscu i jeszcze zanim wpasowuję się w koję, zasypiam spokojnym snem zmęczonego człowieka. Choć chwilkę odpocząć…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017