Ponieważ odwołano lot do Tromso o 4.15, nasz samolot zabiera niedoszłych pasażerów i zmienia trasę swojego lotu. W drodze do Oslo podrzucamy nieszczęśników do Tromso. Ciekawa zmiana. Do Oslo docieramy w związku z tym godzinę później. Dla mnie żaden problem. Ale widzę, że jest kilku pasażerów nie do końca zadowolonych z obrotu sprawy. Co robić? Życie, a życia nie oszukasz… spokojnym krokiem odnajduję swoją bramkę. Miałam zamiar coś więcej ze sobą zrobić, ale okazuje się, że chwilowo działam jako skuteczny barometr: zmiana ciśnień boleśnie odbija się na mojej uszkodzonej nodze. No trudno… trzeba przeczekać zanim się nie wygoi to to… Byle tylko się właśnie wygoiło… czas do odlotu mija wyjątkowo szybko i zanim zdążyłam na dobre wczytać się w książkę (pożyczona od Królika „Wszystkie moje matki” – ciekawa podróż w poszukiwaniu siebie) już każą się okrętować. I tyle… zdumiewa mnie spokój i nuda podróży powrotnej. Czyżby coś się ze mną złego stało? Żadnych ekstrawagancji? Żadnych nieplanowanych wydarzeń? Żadnych przygód i nagłych zwrotów akcji?... łeee… Wsiadam po prostu do samolotu, siadam na swoim siedzeniu – na samiusieńkim końcu i zapatruję się w szarości dookoła… Wracam do domu…