Jutro przywitało chłodem i upartą rosą. A rosa i glajty nie idą w parze… Czekamy więc, grzejąc się w słońcu i przyjmując z pokorą tą lekcję cierpliwości… przynajmniej dla mnie to lekcja. I to nie tylko cierpliwości. Na horyzoncie pojawia się tłuste, ciemne cielsko tak zwanego CB-ka… wujka CeBe-ka… na początku oczywiście zamęt o co chodzi, ale okruchy wiedzy meteorologicznej podpowiadają rozwiązanie łamigłówki. Ten cholernik za to zassał nam powietrze, zafundował burzę i dal do zrozumienia, że mamy spadać bo wała nam da, a nie polatać… tu przy okazji znów powraca temat gęstości, temperatur, ciśnień i innych takich… zaczynam powoli pamiętać o rotorach… fascynuje mnie to, że można patrzeć na świat i widzieć w nim aż tak bardzo ruchy powietrza we wszystkim co dookoła…w drgnieniu najlżejszym źdźbła trawy i w odległych rozkołysach drzew… widzieć i rozumieć… i przewidzieć co przyniosą… Szkoła cierpliwości została rozbudowana o fakultet z podstaw meteo, obligatoryjne zajęcia z języka glajciarskiego oraz z geografii…. To były zajmujące godziny, aż w końcu nadszedł wyczekiwany moment. Mikołaj powiedział „Idziemy po tandem”… podskoczyłam, ogarnęłam się i już po chwili ogromniaste skrzydło o powierzchni dwukrotnie większej od mojego mieszkania wyciągało ramiona na trawie, a my wpinaliśmy się w uprzęże, poznawałam nowe zabawki takie jak wariometr oraz instruowana byłam co mam robić. Czułam oczywiście radość, ale świadomość, że na rozbieg mamy tylko kilka metrów, a poniżej złośliwie rozsiadły się drzewa i jakby co w nie przypaździerzymy, trochę studziła rozgrzaną krew. Głębokie wdechy, upewnienie się, że jesteśmy gotowi… start!! Ku mojemu zdziwieniu i radości te kilka metrów w zupełności wystarczyło! Przebierałam swoimi krótkimi nóżętami obawiając się, że nie nadążę za mikołajowym tempem, ale poszło jak z płatka… i poczułam to, na co tak bardzo czekałam… ten najwspanialszy moment, którego cień zalwedwie do tej pory towarzyszył mi tylko w samolotach… gdy odrywasz się od ziemi, i czujesz, po prostu czujesz, że Pani Grawitacja przestaje mieć nad tobą władzę… ten moment, gdy w żyłach rozlewa się wolność i przecieka na całą resztę ciała… odcinasz się od tego, co na ziemi i oddychasz… naprawdę oddychasz… nieograniczona niczym przestrzeń wzywa i cieszy się razem z tobą… Ha! Oto spełnia się marzenie…
Lot nie był długi… ale myśl nadeszła niespodziewana – jak długi by nie był to i tak za krótki… Patrzyłam na lądowisku na Mikołaja. Bawił go mój dziecięcy entuzjazm… ale co miałam zrobić? Euforia wylewała się uszami i miałam ochotę po prostej wbiec najszybciej jak się da na szczyt i znów znaleźć się w powietrzu! Złożyliśmy skrzydło – to już nawet umiem - i zaczęliśmy wracać do auta. Oczywiście po drodze znaleźliśmy lokalny bar – tym razem z parasolami, z uśmiechniętą „Królową Nocy” oraz z całą rzeszą wąsatych przeżartych alkoholem jegomościów o nawet sympatycznych gębach. No i co? No i piwko :) Pierwszy lot trzeba było uczcić! Potem zostałam sama z towarzystwem, słuchając psa wyjącego do puszczanej z kołhoźników muzyczki, rozmawiająca (szumnie powiedziane) z ciekawymi mnie i jak najbardziej sympatycznymi jegomościami. Pan Emil przyniósł mi ciepły chleb i skarmiał nim jakbym małym dzieckiem była, natomiast pan Karol wypytywał o wiele rzeczy i zastanawiał się czemu też mój kamrat samieńką mnie zostawił… byłam zachwycona całą sytuacją i postanowiłam, że co jak co ale tu muszę jeszcze wrócić. I to jak najszybciej! Pan Karol był tego samego zdania i powiedział że koniecznie muszę się słowackiego nauczyć… tyry-fyry.. najpierw narzecze glajciarskie chcę sobie przyswoić:)
Pogoda pokrzyżowała plany kolejnego lotu za to skłoniła do zjedzenia wreszcie czegoś. Pobliska Zilina okazała się posiadać całkiem fajne stare miasto, ryneczek i sensowne restauracje. Pochłonęłam mój wymarzony smażony ser z frytkami i sałatką, a Mikołaj może nie wymarzony ale smaczny placek po cygańsku. Ot, i przedostatni dzień wyjazdu ku końcowi zmierzał… do Szczyrku dotarliśmy na wieczór, zaopatrzeni w słowacki gorcek* i wynalezioną w sklepie Solarrę** (taaa, kolejna lekcja odebrana od Mikołaja)…
* gorcek... Kufelek piwa, w tym wypadku "Złoty Bażant" (przyp. red.)
** Solarra... Wyśmienite wino produkcji bułgarskiej, trudno dostępne i relatywnie drogie, cena dochodzi do 11 zł. za flaszkę 0.7 l. (przyp. red.)